Niczego nie żałuję

2017
19/10

Do napisania tego tekstu, skłoniło mnie kilka zdarzeń, które ostatnio mi się przydarzyły i kilka zjawisk, które obserwowałam. Nie będzie to smutny tekst o przemijaniu ani żadne tam vanitatum et omnia vanitas. Nie będzie to także oda do kobiet w ciąży, ani też matek karmiących. W zasadzie to kieruję go bardziej do dziewczyn, których otoczenie lub one same „represjonuje” do zostania żoną i matką.

Zacznę od siebie. Mam dziś 33 lata i jak niektórzy wiedzą – jestem w ciąży. Rok temu wzięłam ślub i kupiłam (oczywiście na kredyt) swoje pierwsze mieszkanie. Nie najgorzej mi się powodzi i szczerze powiedziawszy naprawdę nie mam na co narzekać. Mam kochającego męża i ciepły, przytulny dom, do którego wracam z radością i w którym z jeszcze większą radością wita mnie nasz adoptowany pies. Jesteśmy zdrowi i oczekujemy córci. Mam pracę, która jest wspaniała i daje mi mnóstwo satysfakcji. Mam także na swoim koncie w miarę imponujące osiągnięcia sportowe i uważam, że jestem dobra w tym, co robię. Tu się na chwilę zatrzymam.

Nie zawsze tak było.

Nikt mi tego wszystkiego nie dał i nie zapewnił. Mało tego – gdyby ktoś powiedział mi parę lat temu, że moje życie będzie tak wyglądać, padłabym ze śmiechu. Dokładnie 9 lat temu przyjechałam z Lublina do Warszawy. Miałam w kieszeni 1500 zł (moją ostatnią wypłatę z byłej pracy przypominającej pracę przedstawiciela handlowego), własnego Peugeota 106 z jeansową tapicerką (kupionego za wszystkie oszczędności z pracy wakacyjnej w Anglii) zapakowany aż po dach gratami. Jechałam w deszczu,  tonąc we łzach. Jechałam z zerowymi perspektywami, choć na szczęście z całkiem niezłym wykształceniem. Jechałam po nowe, lepsze życie, które zanim stało się lepsze dało mi parę niezłych kopów w dupę.

Czemu wam to piszę? Bo uważam, że każdy powinien wiedzieć, że jest odpowiedzialny tylko za siebie i że często z najbardziej gównianej sytuacji da się wyjść obronną ręką, jeśli tylko wystarczy nam pracowitości i determinacji. Zanim się w tej Warszawie ogarnęłam, pracowałam na 2 etaty i w weekendy. Zarabiałam tyle, żeby przetrwać i spłacać kredyt studencki. W międzyczasie cały czas szukałam pracy w zawodzie. Często spałam po 5-6h dziennie, ale nie zrezygnowałam z tego, co sprawiało mi najwięcej radości, czyli sportu i tańca. To właśnie te ostatnie elementy pozwoliły mi nie raz i nie dwa wyjść z dołka, który wydawał się nie mieć dna.

Kiedy się to wszystko zaczęło, miałam 24 lata. Zanim się rozkręciłam i przekułam moją pasję w moją pracę, minęło wiele lat. Powiedzmy sobie szczerze – nie jeden raz słyszałam przy obiadach rodzinnych teksty w stylu – a co z rodziną, kiedy ty znajdziesz męża i będziesz miała dzieci?

W takich momentach miałam ochotę odejść od stołu i zakrzyknąć z całych sił – Mąż, dzieci? Ludzie kochani! To była wtedy ostatnia rzecz na mojej liście priorytetów. Nie spinałam się tym. Wiecie czemu? Bo od dziecka podążałam (wiadomo z lepszym lub gorszym skutkiem) za głosem serca i własnymi marzeniami. Nie chcę żeby zabrzmiało to jak słowa jakiegoś bufona, ale serio to JA byłam na swoim pierwszym miejscu. I wiecie co? Dzięki temu życie zaczęło układać się samo. No, może nie do końca samo, bo krok po kroku realizowałam konsekwentnie swoje założenia, ale jednak.

I odkąd przeprowadziłam się do Warszawy…

Po 5 latach z totalnej amatorki w pole dance, stałam na podium Mistrzostw Polski czy Europy, po 9 latach pracy w fitnessie, stałam się bardzo dobrym trenerem, tworzącym swoje programy treningowe i szkoleniowe. Po 4 latach pustki w sercu, znalazłam (totalnie niechcący) mężczyznę swojego życia, a po kolejnych 4 latach z nim wyszłam za niego za mąż. Z pracy w knajpie na dwóch etatach, przeszłam do korpo, a potem do prowadzenia dwóch własnych firm.

Jednak kiedy byłam w czarnej dupie, nie dałam się wpędzić nikomu w szał pod tytułem: „teraz to powinnaś to czy tamto”. Nie osiadłam też na laurach i kiedy czułam, że gdzieś nie czuję się do końca dobrze, zmieniałam to (o tym więcej w tekście – Korpo cię nauczy).

Taka nieśmiała rada. Wy sami powinniście wiedzieć, a przynajmniej gdzieś głęboko pod skórą czuć co dla was jest najlepsze. Jeśli dobijacie do 30 lub jesteście po 30, nie dajcie się nikomu zaszczuć tekstami o zakładaniu rodziny. Jeśli sami tego tematu nie czujecie i jesteście na innym etapie, róbcie swoje.

Lata temu postawiłam przede wszystkim na siebie i dziś – właśnie dzięki temu niczego nie żałuję. Jestem dokładnie w tym punkcie, w jakim chciałam być. I dziś siedząc sobie wraz z moim powiększającym się brzuszkiem i ciążowych przypadłościach, wiem że niczego nie zrobiłabym inaczej. I wiecie co? To jest wspaniałe uczucie! Bo czuję się spełnioną kobietą, gotową na nowy etap w życiu. Nic mnie nie ominęło. I właśnie to poczucie sprawia, że jako przyszła mama czuję w sercu tym większy spokój i radość.

I tego wam z całego serca życzę!

5 thoughts on “Niczego nie żałuję

  1. Piekny wpis! Cieplo sie na sercu robi. Trzeba isc swoja droga do przodu.
    Sciskam! Do zobaczenia w marcu na Pole Dance Camp! Agnieszka 🙂

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *