Redukcja „bikiniary”
Do tego tekstu zbieram się od dawna. Temat trudny i dość kontrowersyjny. Dotyczy on sportów sylwetkowych i związanych z nim wyrzeczeń oraz niebezpieczeństw.
Zawsze podziwiałam sylwetki dziewczyn, które występują w kategorii bikini fitness (to nie to samo, co kulturystyka). Podobały mi się i któregoś pięknego dnia i ja zapragnęłam się do startu przygotować. Bardzo intrygował mnie ten temat. Uznałam, że będzie to dla mnie świetne doświadczenie jako trenerki. Nie chciałam jednak od razu wskakiwać na głęboką wodę, zatem zdecydowałam się na start w konkursie Fit Look 2014.
Przygotowywałam się dwa miesiące, ale wiadomo – moje ciało nie wymagało jakiś diametralnych zmian. Chodziło głównie o pracę nad „dołem” (nogi i pośladki), Konrad zakazał mi wtedy ruszać „góry” (pole dance robi swoje) 😉 oraz oczywiście trzymanie odpowiedniej diety. To ona okazała się największym wyzwaniem. Chciałabym o tym opowiedzieć, bo to naprawdę ważny temat. Trzymanie takiej diety oznacza zwykle sukces jeśli chodzi o uzyskanie beztłuszczowej masy ciała. Ale ma to także swoją ciemną stronę. Najwięcej maili, które otrzymuje dotyczy właśnie tego jak zgubić tkankę tłuszczową. Niektórzy pytają jak zejść do 10%. Oczywiście nie mówię, że się nie da. Da się wszystko, tylko utrzymywanie dłużej tak niskiego poziomu tkanki tłuszczowej w przypadku kobiety to sytuacja skrajnie niebezpieczna. Nasza budowa oraz anatomia ciała zakłada, że zdrowo jest utrzymać poziom tkanki tłuszczowej na poziomie 25%.
Oczywiście poziom utrzymujący się poniżej – czyli około 15-20% też jest OK, biorąc pod uwagę, że ktoś ogarnia temat z głową i w takiej sytuacji, w nie wywołuje to negatywnych skutków zdrowotnych, a organizm wciąż charakteryzuje się wysokim poziomem wydolności i prawidłowym poziomem hormonów płciowych. Natomiast 10% i poniżej to dla naszego organizmu szok, który prowadzi do obniżenia poziomu hormonów płciowych, co w rezultacie objawia się zaburzeniami hormonalnymi (np. zanik lub nieregularność cyklu menstruacyjnego), zaburzeniami elektrolitowymi, zaburzeniami w okładzie krwionośnym oraz zaburzeniami równowagi układu kostnego. Obniżeniu ulegają parametry wysiłkowe organizmu, wzrasta częstotliwość zachorowań, spada libido. Czy warto?
W moim przypadku tak się nie stało, ale wiem, że dzieje się tak często. Ja miałam za sobą dwa miesiące przygotowań (tylko) i czułam się świetnie, ale po starcie wiedziałam, że to nie dla mnie i wróciłam do „normalnej”, zdrowej diety. Nie wiem, co by było, gdybym szykowała formę cały rok. Dieta, którą rozpisał mi Konrad Gnoza była dietą wysoko-węglowodanową. Mój organizm reagował na nią rewelacyjnie i wszystko szło zgodnie z planem. Ostatecznie przed startem w konkursie doszłam do 10% tk. tłuszczowej (choć wiadomo, że te pomiary nigdy nie są zbyt dokładne), miesiączka nie zniknęła, skóra była w doskonałym stanie, włosy tym bardziej. No jednym zdaniem nigdy nie czułam się lepiej. Ciało reagowało tak dobrze, że nie musiałam przechodzić na żadne odwadnianie, ketozę itd. Ale… Trzymanie diety, która jest skrajnie monotonna było dla mnie bardzo trudne. Jestem pewna, że nie mogłabym tak jeść cały czas. Tu nie ma miejsca na cheat’y, nie ma miejsca na odstępstwa, okazjonalne piwko itd. Zanika także życie towarzyskie, bo do znajomych też idziesz z własnym pojemnikiem (w końcu wszystko jest wyliczone).
U wielu kobiet pojawiają się problemy z hormonami, zanika okres, skóra staje się prawie przeźroczysta, widać naczynia krwionośne itd. Burze hormonalne często prowadzą do chorób autoimmunologicznych. Znam osoby, które zachorowały np. na Hashimoto. A w przypadku tej choroby znacznie trudniej utrzymać prawidłową masę ciała, nie wspominając o figurze „bikiniary”.
Warto zwrócić uwagę na jeszcze jeden problem – natury psychicznej. Wiem, bo sama się z nim zmierzyłam, choć niełatwo to przyznać. Umięśnione ciało z niską zawartością tkanki tłuszczowej bardzo mi się podobało. Ja się w tym wydaniu naprawdę dobrze czułam i kiedy zdecydowałam, że sporty sylwetkowe mnie nie jarają i zaczęłam jeść zdrowo, ale nie restrykcyjnie, moje ciało szybko się zmieniło. Dodam, że wychodząc na scenę ważyłam 57kg (około 10-11% tk, tłuszcz.). Teraz ważę 59kg (około 17% tk.tłuszcz), ale moje ciało wygląda zupełnie inaczej. Wyraźnie zarysowane mięśnie na brzuchu zniknęły, Mimo, że to „tylko” 2 kilogramy różnicy. To przykład tego jak proporcje się różnią i jakie „detale” mają wpływ na wygląd. Pisząc detale, mam na myśli to, ile pracy trzeba włożyć i jak restrykcyjnie przestrzegać diety, by dojść do tak niskich poziomów.
Wyglądam inaczej i tęsknię za tym brzuchem i pięknie podkreślonymi mięśniami. Wiem, że dziewczyny, które długo trzymają formę, w momentach przerw od startów widzą siebie w krzywym zwierciadle. Uważają, że są „zalane”. Trudno im zaakceptować swój nie do końca „idealny” wygląd.
Nie chcę przez to powiedzieć, że sporty syletkowe są beznadziejne. Bardzo podziwiam osoby, które mają żelazną wolę i wkładają masę (naprawdę mnóstwo) pracy i poświęcenia, by się tym zajmować. Chcę jednak powiedzieć, że są tematem do którego trzeba podejść profesjonalnie. Nie śpieszyć się z redukcją i przemyśleć, czy oby na pewno mamy ku temu odpowiednie predyspozycje (jak w każdym sporcie zresztą). Na scenie oprócz rzeźby będą liczyły się także odpowiednie proporcje, gracja, ruch itd.
Ponieważ jednak nie uważam się za eksperta, nie jestem bikiniarą nigdy nią nie byłam. Jestem osobą, która temat dosłownie liznęła, poprosiłam o rozmowę Hanię Garboś – mistrzynię Polski i mistrzynię Świata w kategorii bikini fitness.
Ukaże się ona na dniach na blogu 🙂
A teraz porównanie:
FIT LOOK 2014:
A tak wygląda to teraz
Styczeń 2016
Co mi dały te przygotowania? Wiele. Doskonale wiem, co zrobić, by poprawić formę. Przed zawodami pole dance zawsze trzymam mocniej dietę (bardziej żeby mieć siłę), a moje ciało natychmiast się zmienia. Zainteresowanych sportami sylwetkowymi odsyłam także do niekwestionowanego eksperta – Konrada Gnozę.