San Francisco – American Dream Trip

2016
18/10

Pora na kolejny odcinek zwariowanej podróży Bigosa i Bogdała. Wiem, że dużo teraz tematyki Amerykańskiej, ale stworzyłam ten blog z myślą, że i takie rzeczy się tu znajdą. Jestem trenerką, ale także dziennikarką (mam na to papiery). Szkoda by mi było przeżywać to wszystko i pisać do szuflady.

Moja opowieść skończyła się gdzieś w okolicach Santa Barbara w Kalifornii. Stamtąd pojechaliśmy do San Francisco. Dużo sobie po tym mieście obiecywaliśmy, niestety pech chciał, że na 4 dni naszego pobytu – 3 dni lało i wiało niemiłosiernie. No cóż, nie może być zawsze zajebiście.

Co warto zobaczyć w San Francisco?

O mamo! Bloga by mi nie starczyło, żeby to opisać. To miasto jest fantastyczne samo w sobie, z całą architekturą, pagórkami, wzniesieniami, uroczymi amerykańskimi domkami (trochę przypominającym mi Londyn) i kolejką, którą dla odmiany nie zajmę w tym wpisie.

I jest to kolejne miasto na naszej mapie, które chyba znów wygrywa z Los Angeles. Jest znacznie bardziej zielono, bo i samych parków jest więcej, ale też bardziej przyjaźnie. Nie spodziewajcie się jednak, że będzie to tryskające roślinnością San Diego – o nie! To wciąż miasto w większości „betonowe”. Żadna przestrzeń nie jest tu zmarnowana. Nawet stary zabytkowy kościół jest „przytulony” do ściany jakiegoś bloku.

Golden Gate Bridge

Tu skierowaliśmy nasze pierwsze kroki. Nic zresztą dziwnego, to w końcu wizytówka tego miasta, a przy okazji jeden z największych i najbardziej znanych mostów na świecie. Miesięcznie przejeżdża po nim około 3,4 mln samochodów i liczba ta ciągle wzrasta. Szacuje się, że od momentu otwarcia mostu przejechało po nim około 1,6 miliarda pojazdów. I wszystko byłoby naprawdę spoko, gdyby nie fakt, że aby sobie po nim przejechać należy zapłacić. Taka wątpliwa przyjemność kosztuje 7$, ale niech nie przychodzi wam do głowy, by jechać tam na tzw. Janusza. Trzeba się najpierw zarejestrować i opłacić bilecik internetowo, bo na miejscu gotówki nikt nie weźmie. Polecam stronę www.bayareafastrak.org.

Znacznie bardziej rekomenduje jednak iść z tzw. buta. My, mimo tego, że mieliśmy auto, większość miejsc zwiedziliśmy właśnie w ten sposób. Most ma około 2 kilometrów (sprawdziłam, bo ostatniego dnia po nim biegłam, ale o tym później). Faktycznie jest imponujący i bez dwóch zdań robi wrażenie. To kolos, który działa już od 1937 roku i od tamtej pory przerwał kilka trzęsień ziemi. Jest na tyle imponujący, że wiele osób wybiera go sobie na swój ostatni skok… Nazwany został nawet mostem samobójców, bo ustanowił niechlubny rekord popełnianych samobójstw. Zastanawialiśmy się nawet z Andrzejem – ilu osobom udało się przeżyć. Nie masz przecież gwarancji, że wpadając do wody od razu umrzesz (sorry za te rozkminy). Odpowiedzi udzieliła mi właśnie Wikipedia. Do dziś skoczyło z niego ponad 2000 samobójców, z czego ponad 1500 zmarło. Po drugiej stronie mostu znajduje się imponujący wspaniały punkt widokowy. Kręcono tu zresztą „Planetę Małp”. Kolejny argument, żeby się tu przejść albo przyjechać rowerem.

Golden Gate Bridge
img_5305
img_5313
img_5330

Golden Gate Park i Academy of Science

To Golden Gate Park należy się wybrać w pierwszej kolejności. Akademia jest w samym parku, więc zaliczacie dwa w jednym, a nawet więcej, bo w parku mieści się mnóstwo różnych atrakcji i ogrodów, które są naprawdę bardzo piękne. Uwaga – do niektórych wejście jest darmowe, ale do innych należy zapłacić dodatkowe 8 dolców (ogród Japoński czy Botaniczny). Z kolei cena biletu do Akademii to koszt 35$. Nie ma co żydzić. Jest tam zajebiście i warto iść bez dwóch zdań. Na nas największe wrażenie zrobiła podwodna część i las tropikalny, ale jest tam znacznie więcej atrakcji, między innymi symulator trzęsienia ziemi, planetarium czy sala pełna cudownych, kolorowych minerałów. Zwiedzanie zajęło nam ponad 3 godziny i zgodnie uznaliśmy, że to był jeden z najlepszych dni w San Francisco. Sam spacer po parku też.

Academy of Science
img_5408
img_5416
img_5419
img_5426
img_5440
img_5456


Stamtąd blisko jest także do Parku Lincoln’a. Jeśli tam będziecie, od razu skierujcie swe kroki do miejsca zwanego Land’s End. Klify i ocean widziany z tego miejsca sprawiają, że do oczu napływają łzy wzruszenia. Ja przemyślałam tam całe swoje życie i zdecydowanie dodaję to miejsce do moich ulubionych zakątków na świecie.

img_5470
img_5482
img_5484
img_5490

Museum of Modern Art

Kolejny dzień lało (to był już nasz trzeci dzień w San Francisco) jak 150 i 800. Zdecydowaliśmy się więc odwiedzić Financial Dystrict (część San Francisco, którą porównałabym do warszawskiego Mordoru, tylko spotęgowała to razy 10). Tam też znajduje się Muzeum of Modern Art, które według znajomych mi osób należy odwiedzić.

20161014_130139
20161014_130235

Koszt biletu do Muzeum of Modern Art to 25$.

No cóż. Na sztuce za specjalnie się nie znam niestety, więc kręciłam się tam trochę jak Żyd po pustym sklepie (nie chcielibyście zobaczyć miny Andrzeja), aczkolwiek kilka rzeczy mnie naprawdę zainspirowało i możliwe, że coś uda mi się przemycić do jakiejś tanecznej choreografii. Jeśli interesujecie się pracami Andy’ego Warhola, to dobra wiadomość jest taka, że możecie je tam obejrzeć. Podobnie jak prace innych znanych artystów, których nie znam (przepraszam!).

China Town

China Town znajduje się obok Financial District i myślę, że warto się tam przejść. Jest sporo sklepów z pamiątkami, restauracji i Chińczyków 😀 (ta rekomendacja nikogo nie przekona, prawda?!) No dobra! W niektórych restauracjach mają dobre i dość tanie jak na USA żarcie.

Alcatraz

No! I dochodzimy do miejsca naprawdę wartego uwagi. Jest to Alcatraz – nieczynne już więzienie o zaostrzonym rygorze, działające od 1934 do 1963 roku. Zamknięte głównie z powodu wysokich kosztów utrzymania oraz błędów konstrukcyjnych. Wchodząc tam, zobaczycie napis: Jeśli łamiesz zasady, trafiasz do więzienia. Jeśli łamiesz zasady więzienne, trafiasz do Alcatraz. I faktycznie powiem wam, że odwiedzając to miejsce (w słuchawkach na uszach), miałam dreszcze na plecach. Siedział tam m.in Al Capone, Robert Stroud, czy James „Whitey” Bulger.

Przez 29 lat działalności więzienia żadnemu więźniowi nie udało się z niego uciec (to oficjalne info), choć odnotowano 14 prób z udziałem 34 więźniów. Sześciu uciekinierów zastrzelono, dwóch utonęło, pięciu nie odnaleziono, pozostałych złapano. Dwóch wydostało się z wyspy, ale zostało pojmanych, jeden w 1945, drugi w 1962 roku. Podczas najsłynniejszej próby ucieczki w dniu 11 czerwca roku trzech uciekinierów (Frank Morris oraz bracia John i Clarence Anglinowie) zdołało wydostać się za mury więzienia. Nikt nie odnalazł ich ciał. Niektórzy myślą, że utonęli, inni że udało im się uciec do Brazylii. Ja osobiście trzymam kciuki za tą drugą wersję.

Alcatraz
img_5557
img_5559
img_5571
img_5579
img_5582
img_5600

Przydatne info:

Koszt biletu do Alcatraz to 38$ (około), ale UWAGA! Trzeba rezerwować je znacznie wcześniej, bo na miejscu przeważnie są już niedostępne. Alcatraz można zwiedzać w dzień lub szarpnąć się na nocne tournee (trochę creepy).

W tym samym dniu zgodnie z tradycją, postanowiliśmy pozwiedzać inne okolice San Francisco biegając. Andrzej wciąż łudzi się, że zostanę biegaczką, więc łyknęłam kolejną zaaplikowaną przez niego gadkę motywacyjną, że kto jak nie ja i postanowiłam iść na rekord. W życiu nie przebiegłam więcej niż 10 km, ale tym razem pomyślałam, a może strzelę półmaraton?!
Część z Was czytała, co było dalej na fejsie…
Ci, którzy nie czytali mogą to zrobić teraz.

Pomyślałam:
– biegnijmy na tę górę!
(TA GÓRA, czytaj: drugi koniec miasta za mostem i najwyższy pagórek w San Francisco).

Prawdopodobnie przez tą krótką chwilę wydawało mi się, że jestem królową życia. I wszystko wskazywało na to że mam rację. Przynajmniej aż do połowy trasy, gdzie faktycznie udało się dotrzeć do punktu docelowego. Moja duma była podwójna, bo całą trasę praktycznie wbiegałam pod górę.
Myślałam sobie – phi! Jednak jestem Kozakiem.
Ta ulotna myśl została brutalnie unicestwiona wraz z rozpoczynającym się sztormem. ?
Wiatr walił mi na klatę i facjatę tak, że mało nie ukrecilo mi głowy, a całości dzieła zniszczenia dopełnił deszcz, który lał tak strasznie, że nie pozostawił na nas nawet kawałka suchej nitki.

I nagle niespodzianka! Okazało się, że w takich warunkach moja siła biegowa równa się minus milion i nogi prawie odpadły mi z 4 liter. Biegłam i ryczałam z bezsilności, bo wiedziałam że jakoś muszę dotrzeć do hotelu. Dobiegłam. Mokra, zapłakana i zziębnięta. Mogłabym pomyśleć, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują żebym nie biegała. I wiecie co? Pomyślałam raczej, że nie będzie jakiś gówniany, kalifornijski sztorm pluł Bigosowi w twarz!

W końcu przebiegłam swoje 18 km! Mimo, że strugi deszczu na głowie i wiatr skręcający kark złamały mi psychę ze 3 razy, jednego jestem dziś pewna – w kolejnym podejściu do półmaratonu gorzej już być nie może 😀

20161015_163013

Przydatne info związane z San Francisco:

Jest cholernie drogo! Za 5 nocy w hotelu (raczej o słabym standardzie) zapłaciliśmy z podatkiem 580$.
Żarcie chyba jak wszędzie. Jak nie chcecie jeść najtańszego fast food’a, to szykujcie 12-20$ za obiad.
Parkingi to tam jakiś koszmar. Ciężko znaleźć miejsce. W centrum płaci się za to dość dużo 2-3$ za godzinę. W innych miejscach przeważnie możesz zaparkować za 2h za free, więc co 2h trzeba przestawiać auto na inną uliczkę (jakieś idiotyczne rozwiązanie, bo nie ma parkometrów, żeby postawić auto na dłużej).
Wydaliśmy tu naprawdę kupę kasy, mimo że wcale nie pozwalaliśmy sobie na zbyt wiele.

Kolejna relacja z American Dream Trip będzie z Parku Yosemite, Doliny Śmierci i Wielkiego Kanionu. Jestem tu teraz i jest tak pięknie, że urywa mi wszystko!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *