American Dream Trip – Miami
Wybrać się na podróż życia i nie wpaść do Miami?! Byłoby to lekkim nieporozumieniem. Prosto z Las Vegas udaliśmy się na Florydę. Uwaga – bilet lotniczy dla dwóch osób kosztował nas 700 zł. Tym razem nie będzie to opowieść o tym, co ciekawego można tam zwiedzić, bo zdecydowanie nie po to leci się do Miami.
Zarezerwowaliśmy hotel tuż przy South Beach (tuż przy – oznacza vis a vis oceanu Atlantyckiego). Po 18 dniach intensywnego zwiedzania chcieliśmy się wyleżeć i rozsmakować trochę w klimacie Florydy. Jakie jest Miami? Niezwykłe i niewiele różni się od tego co widzieliście na filmach i teledyskach. No przynajmniej na South Beach! Jest słonecznie, pięknie, głośno, gwarno, imprezowo, pysznie i… dość drogo. Pogoda pod koniec października była sztosem. Mam na myśli 25-28 stopni i słoneczko. Na finiszu naszego pobytu trochę się zachmurzyło i ochłodziło, ale i tak było bardzo przyjemnie.
Co można robić w Miami?
Opalanie jest dość oczywistym wyborem. My, prócz tego dużo biegaliśmy i objadaliśmy owocami morza. Na najbardziej kultowej ulicy w mieście – Ocean Drive, znajdziecie restaurację na restauracji. Prawie w każdej jest pysznie! Nie zdarzyło nam się zjeść tam czegoś przeciętnego. Może mieliśmy szczęście, a może po prostu cholernie dbają o jakość serwowanych dań. Rachunek może was jednak zaskoczyć. Do końcowej ceny dodają: 20% serwisu (nie wliczono w tym napiwku dla kelnera), podatek, no i jak to w USA wypadałoby zostawić 15% tipa. Cena dania zależy od tego co wybierzecie i waha się od 20$ do 80$ za danie (plus te wszystkie dodatki).
Cena hotelu? To zależy od miejscówki – my wydaliśmy sporo, bo około 2.500 złotych za 5 dni. To cena za dwie osoby. Hotel nazywał się Majestic Hotel i w Polsce za taką cenę byłby pewnie prawdziwy luksus. Natomiast w Miami – porównałabym go do 2-3 gwiazdowego hotelu. Ale nie żałujemy, bo wszystko mieliśmy tuż pod nosem.
Życie nocne kwitnie jak na Miami przystało. Jeśli chcecie wybrać się na dobrą imprezę, polecam klub, który nazywa się Mango Tropical. Jest tam nie tylko kilka sal z muzą do wyboru, ale także show na żywo na dwóch scenach – widowisko naprawdę całkiem zacne. Wjazd to tylko 10$.
Fajne laski i przystojni kolesie? No tak, ale bez przesady. Jest tam za to naprawdę dużo wysportowanych osób. Co chwila mijaliśmy kogoś biegającego, jeżdżącego na rolkach, ćwiczącego street workout czy pole dance (serio i to na latającej rurce). Prawdziwym hitem jest też (podobne jak w Kalifornii) Acroyoga.
To miejsce zresztą bardzo sprzyja treningom. Po prostu chce ci się wstać i coś porobić. Dla mnie był to też genialny czas, który pozwolił mi wyciszyć się wewnętrznie. Zdążyłam przeczytać 3 książki, przemyśleć mnóstwo spraw zawodowych i obmyślić kilka genialnych planów na nowy rok. Ten klimat nie pozwala ci się stresować, a głowa jakoś sama się rozluźnia i zaczyna pracować na zupełne innych trybach. Byliśmy tym miejscem szczerze zachwyceni i myślę, że kiedyś jeszcze tam wrócimy. Nie zdążyliśmy jeszcze ogarnąć kilku fajnych miejcówek na Florydzie!
Łapcie też totalnie roboczy filmik: