Korpo cię nauczy!
Jadę sobie ostatnio przez czeluści warszawskiego Mordoru, obserwuję szyby budynków, a za nimi ołpen spejsy i nieruchomo siedzących za biurkami korpoludków wpatrzonych w ekran kompa. Godzina 19:30. Oni wciąż tam są. I jakoś tak naszło mnie wówczas na przemyślenia życiowe, którymi postanowiłam się z wami podzielić.
Ostatnio czytałam, że według statystyk ponad 60% Polaków jest zadowolonych ze swojej pracy. Bardzo mnie ten fakt zaintrygował i zastanowiłam się ile ma to wspólnego z rzeczywistością. W artykule znalazłam także złotą radę, by robić w życiu to co się kocha, bo dzięki temu będziemy zdrowsi i mniej zestresowani. Wow! Skłoniło mnie to jednak do zadania sobie w głowie kolejnego pytania – ilu z nas naprawdę kocha to co robi? Pytam zupełnie serio! Załóżmy, że ponad 60% jest zadowolonych z pracy, ale oznacza to, że są szczęśliwi?
Z moich codziennych obserwacji wynika (i niech nikt się tu na mnie broń Boże nie gniewa), że zdecydowana większość osób – owszem lubi swoją pracę, ale od dawna przestała walczyć o to, co tak naprawdę chciałaby robić w życiu. Niektórzy w ogóle zapomnieli o tym, że mieli kiedyś jakieś marzenia. Życie „samo” zweryfikowało ich sytuację zawodową. Trafili w dość przypadkowe miejsca – żeby jakoś zacząć, a potem po prostu trochę się tam zasiedzieli.
Osobiście jest mi z tego powodu trochę przykro. Podobno przeciętność dopada każdego i pod pewnymi względami nawet się z tym zgodzę, ale taka życiowa przeciętność dopada zbyt wiele osób. Wiem, że nie każdy musi jeździć do pracy nowym Audi i nie każdy potrzebuję podróżować po świecie, by czuć się bardziej spełniony, ale jakoś smutno mi patrzeć jak niektórym osobom życie przelatuje przez palce. Żyją z dnia na dzień – nie planując zbyt wiele, skupiając się na swoich terminarzach, asap’ach, deadline’ach, siedząc po godzinach i prócz wypłaty w terminie guzik z tego mając.
Nawiązuję do korpo? Tak. Nie jestem osobą z cyklu – nie znam się, to się wypowiem. Sama wiele lat pracowałam w korporacji i powiem wam jedno. Byłam wtedy typowym korpo szczurem. W dodatku nieźle zaszczutym. Wydawało mi się, że nie ma na świecie ważniejszych spraw od tego by się wyrobić w czasie, ogarnąć jak należy kontent (do dziś nienawidzę tego słowa), udowodnić innym, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. To było wielkie wydawnictwo, w którym pracowałam kilka lat. Czy dziś żałuję? Ani trochę! Korpo nauczyło mnie wszystkiego, dzięki czemu dziś jestem tu gdzie jestem! Nauczyłam się robić 100 rzeczy jednocześnie, pisać więcej tekstów dziennie, niż normalny dziennikarz pisze w tydzień, a nawet miesiąc, nauczyłam się zasad sprzedaży, PR-u i tego jak rozmawiać z innymi ludźmi. Nauczyłam się jak walczyć o swoje i rozciągać dobę, jak znosić krytykę i przyjmować na klatę czasem naprawdę najdurniejsze pomysły. A przede wszystkim nauczyłam się pracować pod presją czasu i wszystko robić na wczoraj. Uwierzcie mi na słowo – nigdzie nie nauczyłabym się tego lepiej. Dlatego cieszę się, że tam byłam. To była szkoła życia.
Ale już wtedy – będąc w środku całej tej machiny, czułam że nie dam rady iść tak przez całe swoje życie. Miałam marzenia, które konsekwentnie realizowałam krok po kroczku. Nie było łatwo, ale byłam cholernie zdeterminowana. Mimo to, kiedy zamknęli magazyn w którym pracowałam, przeżyłam chwilę grozy. Nie będę was kłamać – bałam się. Ale kiedy na drugi dzień siadłam w knajpce na kawie słuchając jazz’u, poczułam nagle, że to właśnie ta chwila. Zaraz po tym skoczyłam na głęboką wodę. Udało się! Takich przykładów jak moje jest więcej. Chcę wam o nich krótko opowiedzieć. Mam nadzieję, że osoby, które tu wspomnę nie będą miały mi tego za złe. Powinny być inspiracją dla innych.
Pierwsza historia należy do Piotera, który postawił wszystko na jedną kartę, rzucił naprawdę fajne korpo, w którym moim zdaniem naprawdę nieźle sobie radził i pojechał z żoną zwiedzać świat. Został jutuberem. Ktoś się może zaśmiać, a ja jestem zdania, że taka decyzja wymaga jaj, których większość osób nie ma. Wymaga pielęgnowania marzeń, o których większość osób zapomina. Wymaga pójścia za głosem serca i poradzenia sobie ze strachem o to, co się stanie jak nie wyjdzie i nie będzie kasy na chleb. Ten rodzaj odwagi bardzo szanuję. Ciekawi was jak radzi sobie Pioter? Zerknijcie na jego fan page – Gdzie Bądź 🙂 Myślę, że nie żałuje tej decyzji ani trochę.
Mam też historię mojej koleżanki ze studiów Ewy, która na roku radziła sobie świetnie, podobnie zresztą jak w późniejszym zawodowym życiu, zarówno tym dziennikarskim jak i związanym z kolejną pracą i innymi obowiązkami. Koniec końców Ewa poszła za głosem serca i z dziennikarki stała się kobietą, która tworzy (bo dla mnie to prawdziwa sztuka) najlepsze i najpiękniejsze wypieki w świecie! Ciastka z kremem Ewki to jakiś cholerny majstersztyk. Odkąd pochłonęła ją ta pasja stała się mega szczęśliwym i myślę, że prawdziwie spełnionym zawodowo człowiekiem.
Takich przykładów jest więcej. Ludziom naprawdę się udaje. Ciekawa jestem w jakim zawodowym punkcie Ty jesteś? A może ten tekst stanie się dla Ciebie małym drogowskazem i przypomni coś, co w natłoku korpo-obowiązków, gdzieś uciekło? Tego szczerze Ci życzę.
Odchodząc z pracy w korporacji poza bagażem doświadczeń miałam również depresję. Udało mi się, bo jakoś łagodnie i dość szybko się pozbierałam. Dzięki tym doświadczeniom jednak potrafiłam w końcu znaleźć pomysł na siebie, który konsekwenie realizuję. Korpo jest złe, to najczęstsza śpiewka ale naprawdę, jeśli się chce wycisnąć dużo dla siebie. Od nas jednak zależy to, czy będziemy chcieli być imadłem, czy biernie będziemy płynąć. Pozdrawiam 🙂
I dokładnie o tym mówię. Człowiek działa jak trybik w dużej maszynie, potem przez chwilę uważa, że sam zginie, a wcale tak nie jest jeśli tylko w dorą stronę pójdziemy z wiedzą, którą udało się nabyć 🙂
Brawo Aga
Pozdrawiam
Prawo podatkowe w Polsce sprawia, że mali przedsiębiorcy są niszczeni systematycznie, ja pracuję w budżetówce, w korpo nie dałam rady (byłam nawet w szpitalu), a tutaj jakoś idzie… wolę zarabiać minimalną krajową niż znaleźć się w więzieniu albo mieć sprawy sądowe
Myślę, że są to kwestie, które możemy rozpatrywać indywidualnie. Każdy musi znależć coś swojego. Ja jestem zdania, że trzeba kierować się (w miarę możliwości oczywście) tym co w serduchu nam gra, nawet jeśli początkowo oznacza to mniejsze pieniążki.
Pracuję w korpo, kolejnym. Ale po urodzeniu dziecka i powrocie do tego świata, wiem że to nie dla mnie. Dlatego kupiliśmy całą rodziną bilety na Karaiby 🙂 W jedną stronę 🙂 Lecimy w połowie listopada 🙂 Sama nie wiem co nas tam czeka, ale wiem że to co jest tutaj nie jest tym co chcemy. Trzymaj za nas kciuki!