Opublikowano Czas czytania 5 minut

Dobre ciało

Tytuł jest prosty, ale temat bardzo złożony. Czemu się za niego zabrałam? Bo uważam, że jest bardzo ważny i my dziewczyny mamy trochę do przerobienia w swoich głowach.
Moja zaawansowana ciąża daje mi trochę do myślenia – zwłaszcza, kiedy czytam słowa w stylu:
– Boję się zajść w ciąże. Stracę figurę.
Albo słowa skierowane do mnie (wiem, że nie w złym zamiarze):
– Ale będziesz mieć teraz pracy, aby wrócić do formy.

Hmm. Wiecie, że absolutnie szczerze dzielę się swoimi emocjami i przeżyciami związanymi z ciążą, dlatego też nie do końca rozumiem, skąd bierze się u nas taki paniczny strach o dobre ciało. Jasne, że w ciąży wszystko się zmienia. Jasne, że nie zawsze i nie w każdym momencie miło jest obserwować te wszystkie zmiany. Opuchliznę, dodatkowe fałdki, cellulit. Jednak dla mnie jasne jest, że to etap przejściowy.

Nikt nie zabiera mi figury na zawsze. Nie boję i nigdy nie bałam się ciężkiej pracy. Już nie mogę się doczekać aż będę mogła wrócić na salę treningową. Wiem przecież jak się to robi. Jakże mogłabym rozkminiać temat posiadania dziecka przez pryzmat wyglądu ciała? Dla mnie to naprawdę najmniejsze na świecie zmartwienie. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie sytuacji, w której w ciąży patrzę na swoje ciało z nienawiścią. Ale nie jestem w stanie sobie także wyobrazić jak można patrzeć tak na swoje ciało – nie będąc w ciąży.

Przeczytaj także: Brzuch po ciąży. Jak z nim pracować?

Jasne – są momenty, w którym lubimy je miej lub bardziej, ale jak bardzo musi być źle, jeśli nie akceptujemy go ani trochę? Znam wiele osób, które zmagają się z nadwagą lub otyłością, ale też takie osoby, które wyglądając jak milion dolców są wiecznie z siebie niezadowolone. To uświadamia mi jedno – problem mieszka w głowie.

Bo samo ciało jest plasteliną – i niejedna osoba udowodniła, że kiedy się chce, można z niego ulepić w każdym momencie życia prawdziwe cuda. To jest ważna prawda – nic nigdy nie jest nam dane raz na zawsze! Zmiany w ciele nie dotyczą przecież tylko ciąży, a życie nie toczy się wokół idealnie krągłego tyłka i six packa jak z reklamy.

Żeby było jasne – nie jestem fanką otyłości i nadwagi, ale też jestem zdecydowaną przeciwniczką kultu ciała i skupianiu się na nim jak na centrum wszechświata. Tak – mówi wam to trener, dla którego wysportowane ciało jest ważnym elementem w życiu. Popadanie w skrajności (w żadną stronę) nie jest niczym dobrym.

Z pewnością zainteresuje Cię mój podcast: Ciało nigdy dość dobre?

Prawda jest taka, że nasze możliwości są dziś niemal nieograniczone. I ktoś kto naprawdę chce zmiany i nie boi się na nią zapracować – osiągnie cel. Dążysz do ideału? Zastanów się po co? I czy naprawdę warto. Czy warto, by nasz idealny obraz samych siebie przyćmił inne ważne, życiowe sprawy? Czy strach przed utraceniem figury nie sprawia, że tracimy z oczu coś znacznie ważniejszego?
Po raz kolejny zaznaczam – jeden fanką zdrowego trybu życia i wysportowanej sylwetki. Ale czy oznacza to, że bałam się przez to przytyć? Ależ skąd! W ciąży też dbam o siebie i akceptuję oczywiste zmiany jakie niesie ze sobą ten stan. Uważam, że wyglądam pięknie i patrzę na siebie z miłością. Czy sytuacja byłaby taka sama, gdybym zaniedbała temat, jadła 3 razy dziennie ciastka i śmieciowe żarcie? Nie. Wówczas mogłabym mieć do siebie uzasadniony żal, że nie wyglądam za specjalnie fit (tu akurat nie mówię o ciąży).

Jak to z nami jest dziewczyny? Skąd bierze się w nas fobia o za duże lub za małe mięśnie, o biodra dokładnie takie jak widzieliście w reklamie nowych gaci. O talię osy, mimo zdecydowanego braku predyspozycji związanych z budową ciała? Skąd bierze się w głowie obraz kogoś innego, kogo przypisujemy do „swojego idealnego ja”, zapewniając siebie, że bez tego obrazka nie będziemy szczęśliwi? Znam mnóstwo osób, które trenują jak szalone, mają doskonałą kondycję, technikę, robią wspaniałe sportowe postępy i zdecydowanie mają też z czego być dumne. Patrzę na nich z niekrytym podziwem, a na koniec zajęć słyszę:
– Kasia ja już nie wiem co mam robić i na co postawić. Wciąż nie wyglądam tak jakbym chciała. I mówiąc to tracą całą radość ze sportu… Jest mi wówczas bardzo przykro.

Skąd u jednych osób obsesja na punkcie figury i strach przed wzięciem do ręki odważnika kettlebells (bo za bardzo urosną mięśnie), a u innych brak energii i motywacji, by wziąć sprawy w swoje ręce i zrobić coś dla siebie?

Jak myślicie? Jakie jest wasze zdanie na ten temat?