Eurotrip day 1, 2, 3 i 4 – Chorwacja
W tym roku doszłam do wniosku, że nie satysfakcjonuje mnie opcja smażenia tyłka a la”all ekskjuzmi”. Wymarzyliśmy sobie z mym świeżo poślubionym mężem, że śmigniemy na tripa po Europie – takiego naszego Eurotripa. Pierwotny plan był bardzo ambitny. Mieliśmy w 2 tygodnie zwiedzić 8 krajów. Koniec końców uznaliśmy, że luz i spontan będą najbardziej odpowiednim podejściem i hasłem przewodnim wyjazdu jest: „zobaczymy gdzie dojedziemy”.
DAY 1
Podróż rozpoczęła się od niedzieli. Pojechaliśmy do rodzinnej miejscowości Andrzeja w Beskidzie Żywieckim. Tam na spokojnie się ogarnęliśmy i w poniedziałek o 21 ruszyliśmy w trasę – Słowacja, Austria, Słowenia i na końcu właśnie Chorwacja. W miejscu docelowym byliśmy około 10 rano. O 3 w nocy postawiliśmy na 2-godzinną drzemkę. Po drodze jednak zgarnęła nas policja (na autostradzie Andrzej nie zauważył, że ze 120km/h zrobiło się ograniczenie do 60km/h). Nie polecam dostawać mandatów na Słowacji! Taryfikator wskazał nam 400Euro. Na całe szczęście skończyło się na 70E do rączki sympatycznego pana policjanta. Tam serio są ogromne mandaty! Warto więc patrzeć ile się jedzie.
Opłaty związane z podróżą – prócz oczywiście wachy to winietki na autostradach we wszystkich trzech krajach. Ceny wynoszą odpowiednio:
- 10 Euro Słowacja
- 10 Euro Austria
- 15 Euro Słowenia
- W Chorwacji są już bramki i w sumie autostrady wyniosły nas tu najdrożej, bo ok. 250 kun, co w przeliczeniu na złotówki wynosi ok. 175 zł. Podróż jest męcząca – to na pewno! Ale potem wygoda i możliwość pojeżdżenia wszędzie, gdzie chcemy wszystko rekompensuje.
Wtorek, czyli pierwszy dzień spędziliśmy w miejscowości Split. To drugie, największe miasto w Chorwacji. Bardzo turystyczne, ale i bardzo ładne. Zdążyliśmy i trochę się przespać na plaży i trochę pochodzić i pozwiedzać. To, co interesuje turystów, znajduje się w obrębie Starówki, w pobliżu dworców. Warto zobaczyć słynny pałac rzymskiego cesarza Dioklecjana. O jego rozmiarach może świadczyć fakt, że w poszczególnych częściach stanęły już domy, a korytarze zmieniły się w ulice. Samego pałacu zostało już tylko kawałek.
Wieczorem przybyliśmy do miejscowości Opuzen na Surf Flow. To zaprzyjaźniona baza surfingowa. Chcemy zrobić tu w przyszłym roku obóz sportowy, więc chcieliśmy obadać miejscówkę, która swoją drogą jest naprawdę kapitalna. A warunki na kite lub windsurfing są tu absolutnie fenomenalne. Całą środę bawiliśmy się na wodzie z deską. Odwiedziliśmy także miejsce Paddle Surf (więcej szczegółów znajdziecie na tym fan page’u). Nie wiem, czy próbowaliście kiedyś pływania na desce z „kijem”. Doskonała praca nad balansem i świetna możliwość, by trochę pozwiedzać okolicę wokół akwenu. Nie wszyscy wiedzą, ale Chorwacja to nie tylko piękne klify i morze. Mają tu także naprawdę dużo jezior. I właśnie Paddle Surf nad jednym z nich się znajduje.
Więcej info o ofercie: paddlesurfcroatia.com
Jeśli chcecie postawić na naukę Kite lub Wind w bazie Surf Flow, ceny nie są wyższe niż w Polsce. Godzina pływania z instruktorem wynosi od 70-100 zł.
Ze szczerego serca polecam wam to miejsce, bo nie jest tu komercyjnie, za to jest bardzo kameralnie, a atmosfera jest świetna. Od razu czujesz się tu jak w domu. Mieszkamy tu w dużym, przestronnym namiocie od wtorku i tak nam się spodobało, że zamiast jechać do Czarnogóry postanowiliśmy zostać tu jednak do piątku. Opłata za nocleg z wyżywieniem od jednej osoby wynosi tu 90zł.
Zajrzyjcie na stronę surfflow.pl
Oraz fan page: Surfflow
Ten dzień był dla nas turbo aktywny, więc nie chcąc zmarnować jego potencjału, przy zachodzie słońca przebiegliśmy się 6 kilometrów. Mimo, że nie znoszę biegać – w tych okolicznościach przyrody była to dla mnie czysta przyjemność (nie wierzę, że to piszę!). Potem szybki workout na plaży:
– 100 przysiadów;
– 30 burpees;
Wykonanych w 3 rundach i 10 min brzuchów.
Trochę najlepiej!DAY 3Ten dzień poświęciliśmy na wycieczkę do Dubrovika. Po drodze, mijaliśmy jedne z najpiękniejszych klifów, jakie dane mi było oglądać w życiu. Góry, morze, cudowna przyroda, błękit nieba i lazurowa woda – bajka! Jeśli się kiedyś wybierzecie – niech was nie zdziwi fakt, że na trasie miniecie granicę i wkroczycie na teren Bośni i Hercegowiny. My nie wiedzieliśmy o tym i nie wzięliśmy paszportów, ale na szczęście nie sprawdzali ich. Jedziecie przez ten kraj tylko przez 10 kilometrów i znów wkraczacie na teren Chorwacji. Swoją drogą – jestem naprawdę zaskoczona tym jak piękny jest to kraj! Nie spodziewałam się, że aż tak urwie mi dupę. Wisienką na torcie był sam Dubrovnik, który jest moim zdaniem jednym z najpiękniejszych miast jakie widziałam w życiu! Uwaga – nie parkujcie w samym centrum. Jest tam drogo jak jasna cholera i parking wynosi nawet 40 kun za godzinę. My zaparkowaliśmy około 2 kilometry od centrum i zapłaciliśmy 7 kun za godzinę. Spacer pozwolił nam także znaleźć takie miejsca, że kopara nam opadła. Właściwie to nie mam słów na opisanie ich, więc po prostu zobaczcie sami.
Dziś jest dzień 4. Dzień pływania na desce i nauce windsurfingu. Trzeba też trochę pochillować, bo wieczorem jedziemy w dalszą część naszej podróży – Włochy.
Potem Stare Miasto, które jest najbardziej atrakcyjną częścią Dubrownika. Najlepiej zwiedzać go na pieszo. Spacerując po romantycznych uliczkach można zobaczyć najlepsze perełki, poczuć mistyczną atmosferę unoszącą się nad starożytnymi murami miasta, zapach ziół, suszącej się pościeli i ciepły wiatr od morza to coś czego trzeba dotknąć i powąchać! Całe zabytkowe centrum miasta jest otoczone średniowiecznymi murami obronnymi, po których zresztą można przejść obchodząc w ten sposób całe stare miasto. Wejście na mury kosztuje 120 kun (czyli około 80zł), dla dzieci 30 kun. Mury mają 1940 metrów długości i dochodzą do 25 metrów wysokości. Wspaniała sprawa, ale weźcie ze sobą wodę (też nie kupujcie jej w centrum – 20 zł za dwie wody). My byliśmy tam o 13 i choć skwar nam nie przeszkadzał, bo wiatr doskonale załatwiał temat, to jednak trzeba się nawadniać. Miasto wygląda przecudownie – czas zaklęty w starych budynkach, niektórych zupełnie opuszczonych. Nie widać żadnych zniszczeń (od 1991-1992 roku miasto było atakowane przez Jugosławię oraz wojska Serbskie i Czarnogórskie, w wyniku czego zostało uszkodzone w 65%).
Po zwiedzeniu miasta (swoją drogą, było kiedyś republiką, która utrzymywała swoją niepodległość głównie dzięki zręcznej dyplomacji, polegającej na sprytnym lawirowaniu między Turcją a Wenecją. I trwała tak do momentu, aż nie wpierdzielił się tam Napoleon) doszliśmy do klifu, który znaleźliśmy już wcześniej przez czysty przypadek. Okazało się, że na dole (choć niełatwo to znaleźć) jest tzw. Club Boninovo – kapitalna miejscówka ze skałami, z których można skakać i widokami zapierającymi dech w piersiach. Wcale nie dziwi mnie, że tereny Dubrownika wykorzystano do kręcenia scen z serialu „Gra o Tron”.Śledźcie Bigosa na snapie kasia_bigos – tam na bieżąco możecie podglądać Eurotrip moimi oczami.
Szkoda ze zrezygnowaliscie z Czarnogóry .ja jeżdżąc tam przez 4 laty (z pracy) w życiu bym nie zrezygnowała na rzecz chorwacji