Life goes on

2017
26/09

Dziś mija dokładnie 2 lata od kiedy zdobyłyśmy z Karoliną Szymańską (Sobieraj) Mistrzostwo Europy w kategorii duety pole sport. Taką wiadomość dziś przypomniał mi facebook. Choć szczerze powiedziawszy nie musi mi o niczym przypominać. Każdego dnia dotkliwie odczuwam brak treningów, czoła zlanego potem, zmęczenia, szału radości z mniejszych i większych sportowych sukcesów (o zadyszce nie piszę – pomimo braku sportu wciąż mi towarzyszy) 😀

2 lata temu w pośpiechu z jednych zawodów w Hiszpanii, pakowałyśmy się na kolejny wyjazd na Mistrzostwa Europy do Pragi. W noc przed występem w panice kleiłyśmy nieudolnie kryształki przy stroju (nieudolnie, bo i tak sypały się ze stroju przez cały występ). Pamiętam dreszczyk podniecenia i ogrom zmęczena, który wtedy odczuwałyśmy. Ale jedno jest pewne – nigdy wcześniej nie czułam bardziej, że żyję.

Patrzę na filmiku na swoją życiową formę i mam w głowie swoje myśli z 26 września 2015 roku:

Zawaliłam. Mogłam zrobić to lepiej. Dziś patrząc na ten film czuję dumę tak wielką, że nie potrafię jej nawet opisać. Nie wspominam nawet o moim ciele, w którym czułam się absolutnie najlepiej. Co ma to wszystko wspólnego z dniem 26 września 2017 roku? To, że jestem w zupełnie innym punkcie. Mam do spełnienia ważniejszą (pewnie najważniejszą!) życiową misję i nie czuję się przez to ani mniej kobieco, ani tym bardziej mniej wyjątkowo. Life goes on.

Ale napiszę wam coś zupełnie szczerze – jestem sportowcem. Od początku kiedy sport zawładnął moim sercem, wiedziałam, gdzie jest moje miejsce we wszechświecie. I teraz, gdy ważę 10 kilogramów więcej, a pod sercem noszę malutką istotę, która rozpycha się łokciami, nogami (sprawiając, że życie nabiera prawdziwego sensu), jak Bóg mi świadkiem – bardzo brakuje mi treningów… Rurkę odstawiłam z przyczyn oczywistych, z resztą treningów nie jest lepiej. Nawet lekka aktywność (prócz naprawdę bardzo nudnych, bezpiecznych ćwiczeń) powoduje u mnie kilkudniowe silne bóle brzucha. Dla takiej osoby jak ja, która ostatnie lata nie usiedziała na tyłku nawet 5 minut, to największa lekcja pokory. Oglądam dziś te filmy i tęsknię. Bardzo.

Oglądam też kolejne wpisy o tym, jak bardzo można być fit w ciąży i chce mi się śmiać najgłośniej na świecie. Nie zawsze się da, serio! I chcę powiedzieć o tym głośno jednocześnie zwracając się do dziewczyn, które podobnie jak ja miały świra na punkcie sportu i mały ktosiek odebrał im możliwość trenowania. Nie dlatego, że im się nie chce, ale dlatego, że podobnie jak ja przez 4 miesiące rzygają dalej niż widzą, albo codziennie im słabo, albo drętwieją im kończyny, albo boli brzuch albo (czego nie życzę nikomu) – mają zagrożoną ciąże i nie mogą nawet chodzić. Zwracam się do was dziewczyny – żebyście nie dały się zwariować! A kiedy ktoś pisze, że ciąża to nie choroba – ma rację. Albo nigdy w życiu nie był w ciąży, albo miał wielkie szczęście przechodzić ją prawie bezobjawowo (zazdro 800!).

Czemu to piszę? Bo prawie każdego dnia dostaję maile od czasami zapłakanych dziewczyn, które czują presję bycia fit w ciąży, ale nie bardzo kurde mogą być fit, więc dziękują mi za to, że piszę o tym, że może być i tak.

I dziś chcę raz jeszcze podkreślić, że naprawdę nie ma w tym nic złego. Ja mam wrażenie jakby w moim ciele wybuchła bomba atomowa! Moja koleżanka po LIVE na fejsie napisała mi najbardziej prawdziwe zdanie ever:

W Twoim przypadku dla mnie bardzo ciekawe i ważne jest, że mimo że jesteś mega wytrenowana, to Twoje ciało zaprotestowało. Co jest bardzo jasnym dowodem na to, że w ciąży warunki gry ustala bobas.

Przeczytałam to i dotarła do mnie prawdziwość tych słów. Nie zawsze to my możemy postanowić jak będzie. Nie w przypadku, kiedy do gry wchodzi ktoś najważniejszy na świecie.

Zazdroszczę wszystkim przyszłym mamom, które mogą iść na trening! Mówi to człowiek, dla którego świat bez treningu jest obcym kosmosem bez tlenu. Możesz trenować? Ciesz się tym i rób to z głową! Czujesz, że nie możesz? Nie martw się! Nie jesteś sama i nie oznacza to, że ktoś odebrał nam tę możliwość raz na zawsze! Wrócimy do tej gry silniejsze i umiejące docenić to co mamy z poczuciem, że zrobiłyśmy wszystko co było trzeba!

Ściskam Was mocno i zapraszam na chwilę do mojego świata sprzed 2 lat:

3 thoughts on “Life goes on

  1. Och Kasiu, piękny tekst ❤ ja myślałam o ciąży jak o czasie odpoczynku,ale czasami też sobie pocwiczylam bo to kocham ? p.s. Zadyszka minie zaraz po porodzie ? ?

  2. Kasiu- podziwiam, że piszesz tak otwarcie w świecie gdzie promowany jest obrazek, iż w ciąży nic nas nie ogranicza i możemy śmiało robić wszystko co dotychczas, a powrót do formy po porodzie to pstryknięcie palcami… wiele kobiet czuje się gorsze, myśli „one mogą więc to ze mną jest coś nie tak”.
    Szacun za ten mądry i prawdziwy głos!

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *