Poród – kobieta da radę!
Jakiś czas temu byłam dumna z wielu osiągnięć w swoim życiu. Byłam przekonana także, że wiele jestem w stanie znieść i ogólnie silna ze mnie mnie babka. Ale dziś myślę bardziej tak, że kobieta to jest silniejsza od człowieka. Myślę tak od momentu, kiedy przeżyłam poród i sama sobie wręczyłam złoty medal oraz różne inne drogocenne odznaczenia.
To nie będzie dla mnie łatwy tekst, bo i sam poród nie należał do zadań łatwych. Zacznę od tego, że kieruję ten wpis przede wszystkim do kobiet. Nikt inny nie będzie w stanie go w pełni zrozumieć. Pytanie, które zadaje sobie kobieta w ciąży (zwłaszcza w pierwszej ciąży) jest takie:
Jak się przygotować na poród?
W odpowiedzi najczęściej słyszą opowieści i porady innych kobiet. Tych już „po”. Opowieści te albo mrożą krew w żyłach, albo przeciwnie – napawają względnym optymizmem. Można pisać w głowie własne scenariusze, nastawiać się na krótki, naturalny i względnie mniej bolesny poród, niektóre kobiety wiedzą, że będę miały cesarkę. Czy jednak da się na to przygotować? Moja odpowiedź brzmi – NIGDY W ŻYCIU!
Każda z nas jest inna, każdy poród jest inny, w związku z czym każdy ma także inny scenariusz i nastawianie na cokolwiek jest trochę jak wróżenie z fusów. Teraz to wiem, ale oczywiście postanowiłam zaprogramować w głowie poród trwający godzinę – max dwie, naturalny i najchętniej ze znieczuleniem. Przygotowywałam się do tego pieczołowicie:
– 7 tygodni picia liści malin i przyjmowania oleju z wiesiołka,
– codzienne (od 5 miesiąca) masaże krocza olejkiem z migdałów z witaminą E,
– ćwiczenia rozluźniające mięśnie dna miednicy,
Moje dziecko było ustawione prawidłowo (główkowo) i mimo że miała być całkiem duża, lekarz mówił, że nie widzi żadnych przeszkód bym rodziła naturalnie. Termin miałam na 11 stycznia, jednak wszystko zaczęło się 3 dni później. Bardzo już chciałam urodzić, końcówka dłużyła mi się w nieskończoność. Jednak żaden (absolutnie żaden) ze znanych naturalnych sposobów na przyśpieszenie sprawy nie działał. Dodam, że zdecydowaliśmy się na poród z położną w szpitalu św. Zofii w Warszawie. Położna zresztą spisała się pomimo zbiegu niefortunnych zdarzeń na 6+.
Poród. Oto moja historia
14 stycznia
Niedziela rano
– Odchodzi czop śluzowy, co oznacza, że pierwsza blokada została usunięta. Zaczęło mnie jednak niepokoić plamienie, więc pojechaliśmy na izbę przyjęć. Tam po KTG badaniu USG wraz z badaniem ginekologicznym, lekarz stwierdził, że wszystko jest OK. Odesłał do domu i kazał czekać na skurcze i odejście wód.
– Skurcze pojawiły się dopiero o godzinie 18:00. Ze szkoły rodzenia wiedziałam, że nie ma najmniejszego sensu ruszać się z domu w pierwszym etapie. Odpaliłam więc aplikację mierzącą czas między skurczami i czekałam.
O 22:00
Skurcze regularnie miałam już co 12-15 minut. I stawały się one coraz silniejsze.
Dzwonię do położnej. Każe wejść do wanny i poczekać aż akcja skurczowa rozkręci się bardziej.
O 24:00
Skurcze miałam już co 5-7 minut. W tym momencie pozbywałam się także złudzeń dotyczących bólu, który sobie wizualizowałam. Ten, który odbierał mi chęć życia w pierwszym dniu okresu miał się do tych skurczy tak jak dotyk skrzydeł motyla do działania piły mechanicznej. Kolejny telefon do położnej.
– Weź Nospę i znów wejdź do wanny słyszę. Mam poród! Jadę właśnie do szpitala.
Jezu jak to ma poród? Przecież miała rodzić z nami! W głowie zaczyna się panika. Eliza mówi, że nałożenie się w tym samym momencie dwóch porodów zdarza jej się pierwszy raz w życiu. Decyzja należy do nas czy na nią czekamy czy po prostu rezygnujemy ze wspólnego porodu. Mi coraz bardziej chce się płakać…
2:45
Skurcze co 3-4 minuty. Jedziemy do szpitala. Ciężko dojechać. Zatrzymujemy się na każdym przystanku na kolejny skurcz. Oddychanie już nie wystarczy. Zaczynam krzyczeć z bólu.
3:30
Izba przyjęć – podłączają mnie do KTG. Zapis jest OK. Skurcze są co 3 minuty. Podczas badania, drę się wniebogłosy (serio, nie sądziłam, że będę tak krzyczeć. Nie chcę tego robić, ale okazuje się, że nie jestem w stanie tego kontrolować). Schodzi nasza położna mnie zbadać. Nie skończyła tamtego porodu, ale przyszła sprawdzić jak sprawy u mnie. Mimo regularnych, bolesnych skurczy, które powodują, że co 3 minuty żegnam się z życiem, okazuje się że szyjka rozwarła się tylko na 3 centymetry. Trzeba czekać. – Słyszę. Eliza wraca do swojego porodu, a ja zastanawiam ile jeszcze jestem w stanie znieść…
4:30
W praktyce oznacza to dla mnie rozpoczęcie prawdziwego koszmaru. Na Izbę tej nocy trafia milion kobiet (podobno rekordowo dużo). Nie ma sal do rodzenia, a każda kolejna ciężarna, która wchodzi z większym rozwarciem niż moje idzie rodzić pierwsza. Ja muszę czekać. Płaczę z bólu, krzyczę i myślę, że nie wytrzymam już ani chwili dłużej. W tym momencie odchodzą mi wody. Na tym krześle – na izbie przyjęć. W zasadzie nikt specjalnie się tym nie przejmuje.
Mijają kolejne dłużące się w nieskończoność minuty. Nie mogę mówić, ale idę zrobić w przerwie między skurczami awanturę. Mówię, że to nieludzkie tyle mnie tu trzymać. Panie tłumaczą, że z takim rozwarciem i tak jeszcze nie urodzę i wzywają moją położną.
5:15
Eliza schodzi, sprawdza szyjkę i odkrywa, że moje wody płodowe są zielone. Oznacza to, że odpływający płyn owodniowy jest prawdopodobnie zabarwiony smółką – ciemnozieloną substancją pochodzącą z przewodu pokarmowego płodu. Zwykle smółka oddawana jest po porodzie jako pierwszy stolec dziecka, czasem jednak, zwłaszcza kiedy płód był poddany silnym bodźcom (niedotlenieniu) w macicy bądź w przypadku ciąży przenoszonej, smółka zostaje wydalona do płynu owodniowego. Takie zabarwienie może sugerować stan zagrożenia płodu.
Eliza mówi, że poród skończyła, że sprzątają już salę, że niebawem naprawdę mnie wezmą. Choć szyjka otworzyła się dopiero na 4 centymetry.
5:30
Wciąż czekam. W między czasie na izbę lawinowo przyjeżdżają kolejne osoby. Słyszę gdzieś w między czasie, że już ich nawet nie przyjmują. Odsyłają do innych szpitali. Do mnie mają jeszcze kilka pytań. To naprawdę świetny moment na pytania. Nie jestem w stanie mówić, myśleć, siedzieć, stać. Właściwie nie wiem nawet jakim cudem wciąż żyję. Ból jest nie do zniesienia i kiedy myślę, że gorzej już nie będzie, staje się znów mocniejszy.
6:15
Zjeżdża Eliza i znów mnie bada. Rozwarcie nie posunęło się do przodu, podłączają mnie więc raz jeszcze do KTG, sprawdzić jak tętno dziecka. Zanim kończą zapis, ja myślę, że najgorsze przecież wciąż przede mną. Zmęczenie daje mi się we znaki. Nie spałam całą noc, skurcze mnie wykończyły i nie wiem jak mam to przetrwać. Boję się o siebie, boję się o dziecko. Eliza obiecuje znieczulenie. Widzi, że nie zniosę wiele więcej.
7:10
Trafiamy na salę porodową. Jest już jasno. Sala jest piękna i wygląda jak w prywatnej klinice. Oczywiście w tym momencie nie ma to dla mnie najmniejszego znaczenia. Boli mnie tak, jakby ktoś co 2 minuty wkładał mi w brzuch rozżarzone węglem dwa wielkie miecze. Nikt – powtarzam nikt nie jest w stanie przygotować się na taki ból.
Muszę czekać jednak na anestezjologa. Ta przychodzi dopiero po godzinie.
8:00
Anestezjolog przychodzi ze znieczuleniem. Ja jestem w agonii. Każą odsłonić mi kręgosłup i się skupić. Zrobię wszystko, żeby tylko ból się skończył. Wtem jednak lekarz dostrzega mój tatuaż na plecach (w tym także na kręgosłupie) i „z przykrością” stwierdza, że znieczulenia podać nie może. Ona nie zaryzykuje. Nie umiem opisać słowami, co czuje w takim momencie człowiek po tylu godzinach męczarni. Eliza próbuje mnie pocieszyć. Ale ja już nawet nie mam do nikogo żalu, modlę się tylko cicho do babci, aby pomogła, aby dodała mi sił.
Dalej jest tylko gorzej i ominę szczegóły. Część czasu spędziłam w wannie, krzycząc tak, jakby ktoś żywcem obdzierał mnie ze skóry, w krótkich minutowych przerwach przysypiam. Patrzę na mojego Andrzeja, który rodził ze mną i jego zbolałą twarz, która wyraża więcej niż tysiąc słów. Widzę jak bardzo chciałby pomóc, ale przecież nie może. Nie odstępuje mnie na krok. Podaje wodę, próbuje zmusić mnie do przekąszenia czegokolwiek, abym nabrała sił. Jednak próba nawodnienia mnie kończy się wymiotami na potęgę, a ja dziwię się, że naprawdę jeszcze żyję. Najpierw podają mi kroplówkę z czymś na rozkręcenie akcji skurczowej i rozluźnienie. Działa średnio. Szyjka wciąż nie współpracuje jak należy, potem czopki, na końcu oksytocyna. Muszę być cały czas podpięta do KTG, ze względu na zielone wody.
W pewnym momencie puls małej spada, ale na szczęście za chwilę się względnie normuje. W sekundzie na sali pojawia się lekarz, potem kolejny i jeszcze jeden. Dołączają także kolejne osoby do pomocy. Na końcu o 14:00 rodzę już z położną, mężem i trzema lekarzami, a także praktykantką. Mam skurcze parte już w zasadzie cały czas. Płaczę, krzyczę, próbuję przeć. O mało nie złamałam części łóżka (Andrzej powiedział mi później, że byłam fioletowa i myślał, że dostanę wylewu). Na szczęście wiem, że już blisko, bo szyjka ma już pełne rozwarcie. Muszę już tylko wydać ją na świat i choć staram się z całych sił, główka trochę wychodzi, a potem znów się cofa. Nie wiem ile to trwa.
Przed 15:00 pomaga jedna z lekarek naciskając na brzuch. Niestety w trakcie Eliza mówi, że musi naciąć krocze, że nie mamy już czasu, że mała musi jak najszybciej wyjść. Mi jest wszystko jedno, ból rozsadza mój brzuch, nogi, głowę. Boli mnie całe ciało, mam dreszcze, ale wiem, że muszę walczyć dalej. I walczę.
O 14:50 udaje się! Róża przychodzi na świat. Mam tylko kilka sekund, żeby ją zobaczyć. Natychmiast zabiera ją lekarz. A ja zostaję na tej sali. Robi się nieznośnie cicho, Andrzej biegnie za lekarzem, a ja nie wiem, co dzieje się z moim dzieckiem. W między czasie rodzę łożysko, położna mnie zszywa, a ja leżę i czekam na jakiekolwiek wiadomości.
Przychodzi lekarz, który formalnie do bólu informuje mnie, że mała urodziła się niedotleniona, dostała 6 punktów w skali Apgar, potem 7, 8 i wreszcie po 10 minutach 9 punktów. Że waży 3620 i ma 53 centymetry. Że muszą ją zabrać na patologię noworodków i dokładnie zbadać.
Kiedy mi się udaje wydostać z sali, to znaczy wywożą mnie na wózku, chcę tylko ją zobaczyć. Pozwalają mi. Jadę tam i widzę moje dziecko podłączone do aparatury. Lekarz tłumaczy, że przez całą noc będą badać fale mózgowe, by sprawdzić czy niedotlenienie nie miało katastrofalnych skutków. Widzę ją i płaczę. Jest piękna i spokojna i taka mała i bezbronna. W kolejnych dniach badania nie wychodzą najgorzej, ale odkrywają zapalenie płuc. Zostajemy na tydzień w szpitalu. Krwawię, trudno mi chodzić, siedzieć, nie śpię prawie wcale, bo mała w nocy bardzo płacze, a ja na dobrą sprawę nie bardzo wiem jak postępować z takim dzieckiem.
Po tygodniu czuję się jak zombie. Ale ważne jest tylko to, aby Róża była zdrowa. Od tej pory pewnie na zawsze nie będzie liczyło się już nic więcej,
Jejcia czytałam to ze łzami w oczach , śledziłam każde instastories w Twojej ciąży , (obserwuje Cię gdzieś od roku ) czekałam na każdą wiadomość. Gdy umarła Twoja babcia aż łza pociekła tak mocno trzymałam kciuki, żeby zobaczyła malutką Róże. Jesteś mega dzielna kobietą!! Życzę zdrówka dla malej i żeby było już wszystko z górki 🙂 jesteście mega dzielne dziewczyny 🙂
Dziękuję Sylwia! Ja po tym wszystkim dopiero jutro wybieram się do rodzinnego Lublina, na cmenarz – pożegnać. Dopero powoli wszystko do mnie dociera. Świat stanął i na głowie i gdyby nie mała Róża, na pewno trudno by mi było to w ogóle znieść!
Pani Kasiu, przede wszystkim zdrowia dla Was i teraz już tylko samych radości. Jak zobaczycie pierwszy, świadomy bezzębny uśmiech to dopiero będziecie się łzami zalewać ?.
Wracając do porodu, współczuję i wiem o czym mowa. Ja przy pierwszym porodzie, po 20 godzinach wstałam z łóżka z siarczystym pozdrowieniem i próbowałam uciec do domu. Mąż mnie musiał przytrzymywać żebym nie zwiała. Było mi wszystko jedno, byle minęło. Całe szczęście szybko się o tym zapomina.
Ja też o tym myślałam – naprawdę! 😀
Przeczytałam…. Leżę sobie w łóżku z moim dwuletnim synkiem, słyszę jak miarowo oddycha….. Przy zdaniu o złamaniu łóżka uśmiecham się… chociaz autrntycznie mnie to rozbawiło(?) , nie śmieję się- nie chcę go obudzic….. Czytam dalej i łzy momentalnie napływają mi do oczu….. Opis tak żywy….. Jednoczśnie trzymam kciuki, żeby Twój ból minął jak naszybciej i myślami wracam do swojego pierwszego porodu…. Córkę rodziłam podobnie do Ciebie, było tak bardzo ciężko, były zielone wody, był wyjący alarm w KTG, był ten przeogromny strach….. Moja Jagoda za chwilę skonczy 7 lat, we wrześniu idzie do pierszej klasy i jest tak szaldnie wspaniała, mądra, inteligenntna, czuła, uparta i złoszcząca się…..
Wiem, że Róża też taka będzie…. Kurcze, ludzie umieją lecieć na księżyc, ale przewidzieć jaki bedzie porod i co nas w tym czasie czeka już niestety nie…..(I mimo tej mojej osobistej traumy zdecydowałam sie na drugie dziecko, a na początku nie brałam takuej opcji pod uwagę) Szczerze gratuluję dzielna Mamo ?
Dziękuję Marta! Ja też w pierwszych dnach miałam wątpliwości co do tego czy kiedykolwiek się drugi raz zdeyduję. Myślę, że czas zaleczy to wszystko jak i u ciebie.
Róża jest wspaniała i rośnie tak szybko!
Jej, straszne i wspaniałe zarazem. Po pierwsze zdrowia dla Was! A po drugie muszę dopytać, o co chodzi z tatuażem i znieczuleniem, bo właśnie planuję zrobić sobie tatuaż na plecach i w życiu bym nie pomyślała o takim aspekcie tej decyzji.
Dlatego o tym piszę, bo też w życiu ne wpadłoby mi to do głowy!
Pani Kasiu a dlaczego nie zrobiono Pani cesarki ? Przecież to nie ludzkie… A później tylko nerwy i stres przez to niedotlenienie…
Dominika ja nie wiem. Nie potrafię ocenić tej sytuacji.
Bo to Św. Zofia. Będą męczyć tak długo, aż nie urodzisz naturalnie.
Jesteś naprawdę dzielna. Trzymam za Ciebie kciuki i za Różę.
Dziękujemy! <3
Jejjuuu, popłakałam się… dzielna jesteś jak cholera jasna, podziwiam i trzymam kciuki, zdrówka i spokoju ducha ❤️❤️❤️
<3
Kurcze poplakalam sie. Przypomina mi sie moj wlasny porod 5 miesiecy temu. Przez wzglad na cisnienie ciazowe mialam wywolywany porod przez oksytocyne. Po godzinie od podlaczenia kroplowki odeszly mi wody. Od tamtej pory skurcze mialam non stop nawet nie wiem co ile minut dla mnie nie bylo zadnej przerwy. W czasie ciazy liczylam na znieczulenie( tak reklamowal sie oddzial polozniczy dla kazdej rodzacej). Okazalo sie ze anestezjolog nie przyjdzie bo ma operacje. Poczulam jakby mi ktos zabra ostatni oddech (choc z nim ciezko juz bylo wtedy), jakby ktos mnie oszukal ze bedzie super!! Ze znieczulenie,ze podwojna obstawa anestezjologiczna. !! A teraz prosze masz kobieto gaz I se radz nie ty pierwsza rodzisz bez znieczulenia. Okazalo sie ze rozwarcie nie postepowalo mialam 6 cm I ani rusz. Polozna robila mi masaz szyjki przy ktorym wylam,doslownie wylam z bolu. Polozna idiotka mowila ze mam 9 cm I ze moge przec. Po czym przuszedl lekarz I stwierdzil ze zadne 9 a 6!!! Brak postepu idziemy na cesarke. Dziewczyny mi bylo juz wszystko jedno…szlam na boso gdyby nie dali mi koszuli poszlabym nawet nago zeby tylko to sie skonczylo! Odnalazl sie anestezjolog !!?I w 10 min bylo po wszystkim. Ulga przy znieczuleniu byla tak wspaniala ze plakalam caly czas. Ale jak zobaczylam moja corke to te godziny w bolu odeszly w niepamiec. Tylko my kobiety wiemy ile to kosztuje wysilku emocji bolu. Jestesmy mega bo niewazne jak urodzilysmy ale jestesmy mamami a dla swoicj dzieci przeszlybysmy przez to jeszcze raz.
To prawda! To jest coś niesamowitego, na to raz jeszzce podkreślam nie się przygotować! Bycie mamą to od zajśca w cążę pełne poświęcenie, ale i niewyobrażane szczęście! Nie wedziałam zupełnie jak to będzie. Tyle z was pisze swoje historie, które powodują, że ja sama się wzuszam. Tyle z nas musi przejść przez to w taki sposób!
Poryczalam się… Nie wiem czy czytanie tego było dobre dzień przed terminem… Najważniejsze zdrowie maleństwa!
Mam nadzieję, że czujecie się dobrze i u Ciebie było dużo lepiej!
Czujemy się bardzo dobrze ? to chyba najpiękniejszy okres w moim życiu! Patrząc na Twój opis, to u mnie było jak na spacerze w wiosenny poranek -najgorsze było szycie, szybki praktycznie bezbolesny poród.
Teraz liczy sie tylko ze jestescie razem po tej stronie brzucha.
Ta miłość to uczucie ktore rodzi się z dzieckiem rekompensuje wszystko, kazde nasze cierpienie by je wydac na swiat.
Przy drugim synu wstałam sama6 h po cc, jak tylko dali zielone swiatlo zeby wstac, syna zabrali do inkubatora ( byl wyziebiony po porodzie, na szczescie nic strasznego) , a ja nie wyobrazalam sobie ze jest tam beze mnie, przeciez musialam go nakarmic i przytulic. Biegalam tam co 3h trzymajac pociety brzuch , z jakas nadludzka siła. Siłą matki.
To prawda! To co dzieje sę z kobietą to ile ma siły pozostaje dla mnie tajemnicą życia!
Jejku, mój poród przy tym co Ty przeszłaś, to był spacer po łące 🙂 Pamiętam, że przy ostatnim partym wyobrażałam sobie, że robię przysiad z wielką sztangą…ale to pewnie leki tak podziałały na moją wyobraźnie:) życzę Wam dużo zdrowia!!!
Dziękujemy! Porównaniu do sztangi – hahaha coś w tym jest!
Bardzo smutne jest to co piszesz. Najważniejsze, że jest już PO. Zdrówka dla Was obu dziewczyny i gratulacje dla dzielnego taty – to okropne patrzeć i nie móc nic zrobić.
To prawda! Dziękujemy bardzo! Andrzej też był moim cichym bohaterem. Miał lzy w oczach nawet jak potem czytał ten tekst
Przezywalam podobny porod. w niedziele w nocy trafilam na oddzial a we wtorek o 5.56 nad ranem urodzilam. to bylo prawie 30 godzin meki panskiej.z taka roznica ze u mnie nie nastapilo rozwarcie w ogole a wody mi przbijali. dostalan epidural ktory nie zadzialal a gdy skoczylo tetno malemu w 3 sekundy bylam na sali cc. takze wiem co czujesz✋ zdrowka dla Was i dla.malej walecznej Rozyczki ?
Dzękuję bardzo! Dziś mija miesiąc od porodu, a ja powoli psychicznie miewam się już lepiej, ale wciąż uważam, że tylko kobeta zrozumie kobietę <3
Kasiu gratuluje z calego serca i ciesze sie ze dalyscie dziewczyny rade. Z drugiej strony jestem wsciekla na sposob traktowania polskich pacjentek. Pisze to bo mialam w zyciu to szczescie ze moj synek przyszedl na swiat w Kanadzie, gdzie znieczulenie jest dla kazdego kto je tylko chce. Przy pierwszych skurczach pojechalam do szpitala, zeby zatkac sobie gebe i nie zostalam z niego zawrocona bo rozwarcie za male, bo za duzo pacjentek itp. Na samym poczatku poprosilam o zastrzyk i po 8 godz od momentu wejcia do szpitala moje dziecko bylo juz z nami. Gdybym byla bardziej zdecydowana to poprosilabym o cesarke ale ze mnie nic nie bolalo to czekalam na to co sie stanie. Mam tylko nadzieje ze sposob podejscia polskich szpitali do kobiet sie zmieni na lepsze.
Dziękuję za wiadomość i komentarz. Powiem ci, że wele tu jest jeszcze do zrobienia!
Czytam Twoj wpis i oczami wyobrazni widzę swoj poród. Również na Żelaznej, opieszałość personelu prawie uśmierciło mi dziecko. Miałam rodzić z położną. W 41tc trafiłam na patologię ciąży- założyli mi wenflon- ja myślałam, że to boli- tak bardzo się myliłam. Po dobie spędzonej na patologii zaproponowano „innowacyjną” metodę wywałania porodu. Niczego nieświadoma zgodziłam się, bo moj lekarz prowadzący rekomendował.O 11 zaaplikowali MISODEL- nastepnie podłaczyli na 8h do ktg. Nie działo się nic. Koszmar rozpoczał się o 23 kiedy to juz dawno nie bylam podpieta do ktg. Skurcze trwaly na poczatku po 4-5min (cieszylam sie jak glupia ze sie zaczelo), potem bylo gorzej skurcze po 15minut… przerwa taka ze jej nie odczuwalam, wymioty z bolu, nie moglam, siedziec, lezec, stalam na korytarzu. Podeszlam do poloznej z informacją ze bardzo boli- odparła: to porod musi boleć- inaczej urodzilaby Pani w lesie”. Brzuch non stop twardy. Nikt sie mna nie interesuje. Zrezygnowana zapytalam poloznej czy moze sprawdzic czy jest jeszcze tetno dziecka… wrescie ktos sie zainteresowal. Sprawdzili- jest! Potem wyblagalam zeby przyszla lekarka (jedna jedyna na porodowce). Sytuacja bez zmian: mega skurcze, szyjka nie skrucona, brak rozwarcia. Ja juz nie wytrzymuje. Dzwoni po moja polozna. Przyjezdza. Bada. Nadal to samo. Ja juz prosze o cc, ale bol nie jest wskazaniem. Byla 1 w nocy. Polozna obiecuje ze do 5 urodze jesli jej zaufam. Przebija pecherz plodowy. Wody sa zielone. Pojawilo sie rozwarcie. Jedziemy na porodowke. Zapis KTG nieprawidlowy. Nie dostane znieczulenia. Nagle pojawiaja sie skurcze parte. Nie moge stac. Wola lekarza. Rodze z polozna i lekarka. Zalezy im na czasie. Tetno dzieca zanika. Musi naciac krocze i jeszcze mocniej zawalczyc o dziecko. O 3:00 pojawia sie na swiecie. Nie oddycha. Nie placze. Zabieraja ja. Odsluzowuja. Zaczyna plakac. Jedzie na patologie noworodka. Podpinaja do aparatury. Strasza powiklaniami zamartwicy okoloporodowej, niedotlenienia. Dostaje 6 potem 7 a na koncu 9 pkt. Cala ciaza byla prawidlowa, swietnie sie czulam. MISODEL zniszczyl wszytsko. Cala akcja porodowa trwala 3h. Skrucenie szyjki, otwarcie, rozwarcie. Zdecydownie za szybko- dla mnie i dla dziecka. Teraz ma kilka miesiecy jest zdrowym dzieckiem. Wiem ze bylo o wlos od tragedii. Szczerze nie polecam szpitala Św. Zofii- jest to tasma produkcyja. Nie patrza na nas jak na ludzi- jestesmy kolejnym przedniotem rodzacym. Dodam na koniec, ze MISODEL „Zgodnie z rekomendacjami Polskiego Towarzystwa Ginekologicznego, wydanymi w 2002 roku, lek ten nie powinien być stosowany do indukcji porodu żywego płodu”.A oni mnie oszukali ze jest to innowacyjna metoda. Polozna oplacona uratowala zycie mojego dziecka.
Jeszcze nigdy nie czytałam takiego tekstu o porodzie. Dziękuję za szczerość. Pewnie będę miała Twoje doświadczenia gdzieś z tyłu głowy, ale i tak będę liczyć, że u mnie pójdzie łatwiej.
Gratulacje dla Was!
Pierwszy raz czytam tak prawdziwy tekst. Łzy lecą mi ciurkiem. Bardzo Ci dziękuję. Jesteś wielka!
Piękny, prawdziwy tekst. Przeżyłam także podobny, okropnie ciężki poród, trwający ponad 30h, skurcze także były bardzo mocne, a rozwarcie nie postępowało. Jedynie co to dostałam to znieczulenie, mogłam się zdrzemnąć chwilę, odeszły wody i wtedy urodziłam, ale podobno też byłam fioletowa, a Mąż niemal zemdlał. Niestety uważam, że trauma tego porodu została we mnie?
Poród niestety miałam podobny, wiesz, ja byłam tak wykończona, że nawet nie miałam świadomości, że z dzieckiem jest źle, chciałam jedynie mieć spokój i nawet cieszyłam się, ze córkę zabrali do inkubatora. Otrzeźwiło mnie dopiero po krótkiej drzemce. Minęło już prawie 18 lat, a nadal wyraźnie pamiętam miejsce, zapachy, rozmowy i wspaniałą położną. Jak pisze dziewczyna poniżej zostało sporo traumy we mnie. Jak wróciłam na oddział prawie rok później, to na prawdę byłam spokojna, ale tylko do czasu gdy wróciła do mnie atmosfera i zapachy tego miejsca. Niezła panika mi się włączyła …. Zazdroszczę tym kobietom, które miały lżej, może mają inne odczucia, ale ja ze swoimi doświadczeniami twardo stwierdzam, ze nie ma w tym nic z tego opiewanego „cudu narodzin” – to chyba jedynie mógł wymyśleć nawiedzony facet 🙂
Popłakałam się, jak to czytałam. Jestem jeszcze przed swoim pierwszym porodem, ale tylko utwierdzam się w przekonaniu. że kobiety są niesamowite.
Ty jesteś niesamowita i ten tekst. Dziękuję Ci za niego.
Taki wpis smutno -wesoły bo wyobrażam sobie jak bardzo cierpiałas , ale skonczyło sie dobrze , masz swoja Rózyczkę 🙂 Jestes bardzo dzielna. Pozdrawiam
Popłakałam się dwa razy, musiałam przerwać czytanie bo musiałabym wyjaśnić mężowi czemu płacze… a przecież nie powiem że z powodu porodu, który mnie też czeka w sierpniu. Masakra jak można to przechodzić i dać radę, jesteś mega dzielna !
Ja bym chyba zaskarzyla szpital na pani miejscu mozna bylo zrobic cesarke przeciez a nie ryzykowac zdrowiem dziecka.. mialam podobna sytuacje z moim porodem ale u mnie monitorowali poziom tlenu w krwi przez pobieranie krwi z glowki dziecka. Bardzo wspolczuje takiego porodu. Ja bez epiduralu pewnie bym zmarla. Podziwiam.
Jakie to prawdziwe! Ja rodziłam sama, mąż musiał być na korytarzu, nie było dostępnych Sal do porodu rodzinnego. Ból był straszny, to zrozumie tylko kobieta, która też tego doświadczyła, a i tak na koniec zrobili mi cc, bo główka dziecka się nie wstawiała. Ból po cc niewiele mniejszy i przez cały kolejny miesiąc ledwo wstawałam z łóżka, tak bolała i ciągnęła blizna. Niektórzy powiedzą, o kobietach które miały lżejszy poród, że są bardziej odporne na ból, ale to nie tak. Niektóre kobiety TAKIEGO bólu po prostu w ogóle nie czują, a niektóre tak ja Ty lub ja myślą że zaraz umrą i faktycznie żaden to cud narodzin, to tylko trauma, bo na ten ból naprawdę nie da się uodpornić. Współczuję że nie dostałaś znieczulenia. Jesteś wielka że zniosłaś to wszystko!
Czytałam jak o swoim porodzie, dane mi było dostać znieczulenie które jednak tak osłabiło moc skurczy ze skończyło się CC. Łącze się z Tobą w każdej minucie porodu, naprawdę miałam baaaaaardzo podobnie! Pozdrawiam i śle dużo buziaków!
Czytam ten tekst kolejny raz, tym razem będąc w 4 miesiącu ciąży. Dopiero teraz tak naprawdę zaczynam rozumieć pewnie rzeczy. Szczególnie ze nasza ciąża jest z ogromnych starań i przejść.
Wzruszyłam się. My kobiety jesteśmy w stanie znieść bardzo dużo.
Sto lat dla Róży! Dzielna mama, dzielna córa 😉
Ściskam!