San Diego & Santa Barbara – American Dream Trip
Pierwsza część opowieści z USA, czyli pobyt w Los Angeles już za nami. Po opuszczeniu LA – wypożyczonym samochodem udaliśmy się do San Diego.
Uwaga na Dollara oszukistę!
Krótka dygresja na temat wypożyczalni aut o wdzięcznej nazwie Dollar. Nigdy nie pożyczajcie tam samochodu. Nie jest to jedynie nasza osobista uwaga, ale każdego klienta, który w tym dniu znalazł się tam razem z nami. O co się czepiamy? Po pierwsze o absolutny brak profesjonalizmu, po drugie mega kolejki, po trzecie wcisnęli nam ubezpieczenie za dość dużą kwotę (szybko, bo kolejka). Jeśli jednak pożyczacie auto (nie ważne skąd), zawsze bierzcie full opcję ubezpieczającą od zarysowań, wypadków i ewentualnych stłuczek. Jesteście wówczas zwolnieni od jakichkolwiek opłat, w razie gdyby przydarzyło się coś złego. Zwróćcie uwagę na dodatkowe opłaty, o których nie zawsze informują na stronie. Przykład? Ubezpieczenie od nagłych chorób w podróży lub serwis auta. Koniec końców zapłaciliśmy za wszystko prawie dwa razy więcej niż pierwotnie mieliśmy zapłacić – wyszło ok. 2.800zł na 10 dni). No cóż. Mamy nauczkę na przyszłość.
Nasza fura:
San Diego – miasto marzeń
A teraz do rzeczy. Ktoś kiedyś napisał, że w San Diego zaczyna się prawdziwa Kalifornia i ja się pod tym podpisuję w 100%. Po przyjeździe uderzyła nas mega „zieloność” i mega pozytywny kalifornijski klimat. Zameldowaliśmy się w motelu Howard Johnson. Bardzo spoko miejsce, ale lepiej rezerwować nocleg wcześniej i przez Booking.com. Tak spodobało nam się to miasto, że przedłużyliśmy pobyt o jeden dzień i koszt tego jednego noclegu był prawie dwa razy większy niż tego z Booking.com. Kolejna nauczka – trzeba wszystko skrupulatniej planować. Co o samym San Diego? Jest świetne i to pod każdym względem! Czysto, z klimatem i dla odmiany brakiem bezdomnych. Cudowne plaże wraz z imponującymi klifami. Ba! Mają nawet oddzielną plażę dla psów! Po mieście jeździ się, biega i spaceruje z ogromną przyjemnością, a z racji swojego położenia geograficznego jest tam naprawdę słonecznie i ciepło – nawet w październiku. Szczerze powiedziawszy – miasto ogólnie zrobiło na nas większe wrażenie niż LA i mieliśmy takie przemyślenie, że mogliśmy skrócić pobyt w LA i pomieszkać dłużej właśnie w San Diego. Co warto tam zobaczyć? Jedną z okolicznych atrakcji jest Point Loma.
Przydatne info:
Wjazd do Point Loma to 10$.
Tam właśnie wybraliśmy się w pierwszej kolejności. To takie miejsce na samym cypelku San Diego, gdzie rozpościera się absolutnie zapierający dech w piersiach widok na falujący ocean – z jednej strony, a z drugiej na całe miasto.
Jeśli zjedziecie drogą w dół, można zobaczyć także imponujące klify. Na szczycie znajduje się stara latarnia morska. Ktoś opisywał, że to bardzo piękna i dostojna budowa. No cóż – nam dupy nie urwała. Wiąże się z nią opowieść o latarniku i jego rodzinie. Ale daruje wam tą część. Nie jest aż tak fascynująca. Osobiście bardziej interesujący wydaje mi się fakt, że migrują tamtędy wieloryby i przy odrobinie szczęścia można je wypatrzyć. Nam się nie udało, ale nic nie szkodzi. W dalszej części tej wycieczki wynagrodziły nam to delfiny.
USS Midway Museum
To był kolejny punkt do zwiedzenia. Udaliśmy się tam ze względu na mojego Andrzeja. Mnie osobiście średnio jarają myśliwce i te sprawy. Jeśli czytają to Panowie – powiem wam tak, warto się wybrać, by poznać część amerykańskiej historii, obczaić lotniskowiec i dowiedzieć się jak działały bazy nawigacyjne, a także na żywo obejrzeć wspaniałe maszyny. Drogie Panie – nie ma tam nic bez obejrzenia czego nie mogłybyście żyć 😉
Plażing w Dan Diego
Jeden dzień postanowiliśmy się po prostu pobyczyć na plaży, a potem starym dobrym zwyczajem pobiegać, by zobaczyć te wszystkie wspaniałe przedmieścia, małe i bardzo urokliwe domki, wbiec na pomost oraz pogapić się na rybaków.
To był cudny dzień. Dodatkowy plus? Jak oni muszą tam kochać psy, że zrobili dla nich zupełnie oddzielną plażę! Gdybyście zobaczyli jak te psy się tam bawią, to wiedzielibyście jak naprawdę wygląda pieskie niebo.
Santa Barbara
Najważniejsza jest sama droga z San Diego do Santa Barbara. Jedziecie tuż przy samym wybrzeżu, a na trasie jest taka miejscowość, która nazywa się Mussel Shoals. Zatrzymaliśmy się tam tylko na 5 minut, żeby popatrzeć na ocean. Oczom nie wierzyliśmy, kiedy na horyzoncie tak blisko brzegu pojawiły się nagle delfiny. To był jeden z najbardziej niesamowitych (kurde niemal mistycznych) momentów w moim życiu. Sama nie wiem czemu aż tak mnie to wyrwało z butów. Potem dowiedziałam się, że w tych okolicach dużo tych stworów morskich mieszka. W samym Santa Barbara często pojawiają się także foki (widzieliśmy na własne oczy – prawda to!). Nie spędziliśmy tu specjalnie dużo czasu, bo był to nasz przystanek w drodze do San Francisco. Ale za to zaliczyliśmy tu naszą pierwszą noc w aucie. Tradycji musiało stać się za dość.
Przydatne informacje:
Cena za nocleg w motelu Howard & Johnson (rezerwowanego na Booking.com) to 48$
Kolejnym punktem na mapie naszego American Dream tripa jest San Francisco, w którym obecnie przebywamy. Stay tuned!
Dzięki za ten tekst, świetnie się czyta. Czekam z niecierpliwością na kolejny.
Dzięki wielkie!
To jest po prostu niesamowite! Nadajesz się na recenzenta wędrownego, świetnie opowiadasz, a zdjęcia jak z folderu turystycznego 🙂
wdrodzedonikad.blogspot.com
hehehe, raczej recenzentem podróżniczym nie zostanę, ale dzięki welkie za ten komplement!
Świetne masz te wpisy., już czekam na następny, tym bardziej, że taki trip to moje marzenie:)
Bardzo serdecznie dziękuję! Staram się jak mogę 🙂