Gdzie jest moja pasja?
Czasem daje wam bardzo konkretne porady, dzielę się wiedzą i swoim doświadczeniem. Są jednak dni, kiedy człowiek po prostu musi się wybebeszyć i podzielić emocjami. W pewnym momencie bycia (nazwijmy rzecz po imieniu) zawodowym sportowcem zdarza się coś, co można by chyba nazwać zawodowym wypaleniem. Choć to duże słowo, nie boję się go użyć. Coś czuję pod skórą, że nie jestem z tym tematem jedyna. A więc – pogadajmy o tym!
Nie mówię o fitnessie, ale tym razem o pole dance (choć idę o zakład, że tę sytuację można śmiało przełożyć nie tylko na inne dyscypliny, ale także na inne życiowe sprawy). Kiedy zaczynałam trenować pole dance, był to dla mnie obcy świat – wielki, niemal bezgraniczny, który można bez końca odkrywać. Eksplorowałam go sobie przez kilka lat – bez presji, bez spięcia poślada. Uczyłam się, jarałam nowymi trikami i tym, co moje ciało miało mi do zaoferowania. A z tygodnia na tydzień oferowało coraz więcej.
Z czasem człowiek uzależnia się od adrenaliny, chce coraz więcej, chce coraz mocniej. Uczenie innych sprawiało mi mnóstwo satysfakcji, ale czegoś do pełni szczęścia brakowało. Kolejne blokady w głowie upadały, a kolejne drzwi się otwierały. Dorosłam do pomysłu rozpoczęcia startów w zawodach. Pierwsze były niewypałem, ale kolejne starty owszem, zaliczam do więcej niż udanych. W duetach zdobyłyśmy Mistrzostwo Polski, Mistrzostwo Europy, wygrałyśmy Pole Art Spain – zawody w Hiszpanii. W kwietniu udało mi się także już solo zdobyć srebrny medal na zawodach Pole Dance Show w Kielcach.
Mam na swoim koncie kilka sukcesów i one też sprawiły, że jestem tu gdzie dziś jestem. To właśnie przygotowania do zawodów nauczyły mnie pokory, cierpliwości, znoszenia bólu. Pokazały mi, jak wysoką cenę pod względem fizycznym i psychicznym trzeba zapłacić, by być sportowcem. Dopóki robisz coś dla siebie i własnej frajdy, nie uświadamiasz sobie, jak innym światem jest bycie zawodnikiem. Podejście do danej dyscypliny zmienia się o 180 stopni. Bo nie ma tu miejsca na śmichy, chichy, na coś, co wyjdzie lub nie. Wchodzenie na ten level oznacza całą masę poświęceń (o ile oczywiście myślisz o tym poważnie). I tu trzeba uważać! Bo właśnie na tym etapie złapało mnie coś, co przygasiło moją wielką miłość do pole dance i niczym strumień zimnej wody ostudziło zapał i plany kolejnych startów.
Kiedy zaczynasz robić coś nie tylko dla siebie, ale dla „czegoś”, istnieje niebezpieczeństwo, że twoja własna pasja zacznie cię przytłaczać. Podczas przygotowań nie masz miejsca na słabe dni. Gdybym się im poddała, nie byłabym wystarczająco zmotywowana. Nie masz miejsca na break, na zaczerpnięcie oddechu. Jezu, okazuje się, że czasem nie ma też miejsca na przyjemność. Natalia napisała mi wczoraj, że z tyłu głowy ma słowa: „jak nie pójdziesz na trening, to świat się skończy”, a potem w efekcie znajdujemy się w punkcie, w którym nie czujemy satysfakcji i radości. I ja tak bardzo się z nią zgadzam!
Nawał pracy, jeszcze więcej prywatnych wydarzeń i dość duża presja otoczenia (na pewnym etapie w takim jak nasze środowisku pojawiają się także osoby, które życzą źle i to też bardzo wysysa energię) w pewnym momencie przyćmiły to, co sprawiało mi wielką frajdę. Dałam sobie chwilę. Musiałam odpuścić, złapać oddech. Czy przestałam działać w pole dance? Nie! Wciąż kocham uczyć, chcę też rozwijać tą dyscyplinę, chcę żeby się działo. Dlatego organizuję obozy i inne szkoleniowe weekendy.
Ale ja sama potrzebowałam chwili. Potrzebowałam wrócić na salę i bez spięcia dupy, że zaraz zawody, że trzeba robić już szybko, dobrze, jeszcze lepiej i jeszcze dokładniej! Bez przymusu, bez bolących i palących ze zmęczenia mięśni poćwiczyć. Potrzebowałam popłynąć z muzyką i wolną głową. Potrzebowałam nie być perfekcyjna. I w tym momencie przypomniało mi się natychmiast, jak bardzo to kocham. Czy mogę dać radę tym, którzy mają dość swojej pracy, którym już nie chce się chodzić na treningi, którzy aktywność traktują jako coś, co robi się za karę? Uważam, że nie da się tak żyć!
Nigdy, przenigdy nie traćcie apetytu na życie, nie traćcie radości z tego co robicie, a jeśli ją tracicie – niezależnie od tego, czy wasz temat jest zupełnie inny niż mój, nie ustawajcie w poszukiwaniach – dopóki znów jej nie znajdziecie!
Ten ziemski padół nie jest różową, miękką, wysłaną puszkiem króliczą norką i będzie zsyłał wiele egipskich klątw, ale to od nas zależy, czy im się poddamy. To my sami jesteśmy bohaterami lub ofiarami swojego losu. I nikt inny nie jest odpowiedzialny za nasze sukcesy czy porażki. Koniec końców – to od nas zależy, ile uda nam się z życia wziąć!
U mnie przyszedł więc czas na poszukiwanie inspiracji, nowych wyzwań, które rozbudzą ogień i chęć podbijania świata. Kilka dni temu wpadłam na salę (na szczęście nie zapomniałam, jak to się robi – uff), tak zwyczajnie, żeby porobić coś – właściwie nic konkretnego. Było wspaniale – poczułam radość w czystej postaci i postanowiłam porobić teraz trochę więcej dla siebie. Dać sobie prawo do bycia nieperfekcyjną.
Oczywiście nie mam zamiaru biernie czekać. Od dawna na nic już nie czekam, bo w ten sposób można przeczekać całe swoje życie, a żeby być szczęśliwym, wystarczy nie skupiać się na tym, czego nam brakuje. Teraz pomyślę o tym, co naprawdę lubię robić i zrobię jak zawsze – po prostu zacznę to robić 😉
Cóż – sukcesy są na deser ,a życie stanowi danie główne – I NIGDY NA ODWRÓT!
Kasia, ja nie ukrywam, że jesteś moją wielką inspiracją, a tym wpisem pokazałaś, że jesteś przede wszystkim człowiekiem. Nie maszyną zaprogramowaną na trening, ale człowiekiem, który ma prawo do gorszych dni czy gorszego okresu. Myślę, że trzeba głośno mówić, że bycie aktywnym to nie tylko treningi, które przychodzą z łatwością i codzienna dawka endorfin, ale też zmęczenie materiału, czasem lenistwo, czasem gorszy dzień.
Ja sama żyję ostatnio w dużym stresie, za miesiąc ślub i czuję, że powoli nie ogarniam wszystkiego jakbym chciała. Złapałam się nawet na tym, że na którychś zajęciach stałam, patrzyłam na rurkę i miałam łzy w oczach i chciałam uciec z sali. Nigdy czegoś takiego nie poczułam! A jednak mimo, że nie jestem zawodowym sportowcem to mam prawo mieć gorszy dzień, mam prawo wkurzać się na rurkę, a w lustrze widzieć niezgrabną słonicę, której ledwo udaje się zrobić najprostszą figurę.
Także Kasiu chapeau bas! Mało, który sportowiec umie przyznać się do chwili słabości. W moich oczach zyskałaś jeszcze więcej, jeśłi to w ogóle możłiwe. 😉
Judytko dziękuję! Twój komentarz jak zawsze w punkt!
Wiem coś o tym, bo ostatnio przez to przechodziłam, ale jedną radę mogę ci dać. W tym wyjątkowym dniu nie pozwól pod żadnym pozorem, żeby cokolwiek wyprowadzło cię z równowagi. Podrze się sukienka, ciastki nie dojadą… Cokolwiek innego? Nieważne! To jest twój dzień i nie będziesz chciała pamiętać z niego pierdół, które mają najmniejsze znaczenie. Wyluzuj i ciesz się tym dniem. Jest naprawdę niepowtarzalny!
podpisuję się pod komentarzem Judyty, nic dodać nic ująć. Bigos jest super 🙂
Lov ju dziewczyny! <3