Słuchać głosu serca – nie taka prosta sprawa!

2020
10/12

Dziś podzielę się z Wami bardziej osobistymi przemyśleniami związanymi z wsłuchiwaniem się w wewnętrzny głos, który chyba śmiało mogłabym też nazwać po prostu intuicją.

Ci, którzy czytają systematycznie mojego bloga i wpisy wiedzą, że pracuje nad sobą od dłuższego czasu. Jednym z najważniejszych zadań było znalezienie zdrowego balansu. Oczywiście początkowo, bo jak się okazało, plusów tej pracy do dziś odkryłam już znacznie więcej! Jednym z nich jest znacznie uważniejsze słuchanie głosu serca. Bycie szczerą sama przed sobą. Nie udawanie, że coś jest w porządku, wtedy kiedy w porządku wcale nie jest, mówienie głośno o swoich potrzebach, realizowanie własnych potrzeb itd.

Jeśli mam być szczera…

Opowieść z wczoraj. Dostaje zaproszenie do śniadaniówki TVP. Pani redaktor chciała, abym opowiedziała na antenie podzieliła się z widzami moim doświadczeniem związanym z powrotem do formy po ciąży. Świetny temat. Znam się na tym, mam sporo do powiedzenia. Wszystko byłoby ok, gdyby nie to, że to TVP… Moje ciało prawie fizycznie mnie zabolało kiedy przeczytałam wiadomość.

Boli mnie to jak funkcjonuje i jakie przekazy kreuje TVP i od roku na każde ich zaproszenie pisałam:
– Dziękuję, niestety nie mogę tym razem nie mogę bo coś tam coś tam”.
Przez ostatni rok dostałam od nich kilka zaproszeń i wszystkie odrzuciłam. Ani razu jednak nie napisałam prawdy z jakiego powodu.
Wczoraj jednak poczułam, że trzeba nazwać rzeczy po imieniu. Oczywiście grzecznie i z szacunkiem. Napisałam więc, że dziękuję za zaproszenie, ale w redakcji się nie pojawię, ponieważ nie byłby to zgodne z moim światopoglądem oraz sumieniem. Pani redaktor zareagowała lepiej niż myślałam. Podziękowała mi za szczerość i życzyła wszystkiego dobrego. Wiedziała o co chodzi.

Ja poczułam się ze sobą tak dobrze, tak lekko, że nawet trudno mi to opisać. Nie zrobiłam czegoś wbrew sobie, a na dodatek zdobyłam się na szczerość. Czy zawsze jest to łatwe? Nie. Ponieważ naszymi motywacjami kieruje mnóstwo różnych doświadczeń. Często nie chcemy kogoś zranić, urazić, nie chcemy wdać się w konflikt. Wolimy zostać neutralni. Tak na wszelki wypadek. A ja jestem z siebie dumna, bo kolejny raz byłam wobec siebie i drugiej osoby zwyczajnie uczciwa. Postąpiłam tak, jak podpowiadał mi głos ze środka.

To dla mnie kolejny level. Uważam siebie za osobę szczerą. Nie lubię ściemy, kłamstw, pięknych słówek za którymi kryją się obrzydliwe czyny. Nie godzę się na obłudę. Ale każdy z nas mniej lub bardziej koloruje swoją rzeczywistość. Oczywiście ja nie należę do wyjątku.
Ale gdzieś w tej mojej pracy nad sobą zaczęłam podskórnie czuć, że chciałabym bardziej decydować o sobie i swoich decyzjach. Zawsze w zgodzie ze sobą.

Jestem dumna

Jestem więc dumna z tego, że od początku roku ograniczyłam o 80% współprace „influencerskie”, że zamiast tego zaczęłam rozwijać markę własną, tworząc z pasji i powołania kursy i materiały, które czuję każdą cząstką ciała. Że mogę dzielić się wiedzą i doświadczeniem, zamiast pokazywać tyłek w stringach (no offence) i mieć tysiące lajków od osób, których motywacją jest posiadanie ciała jak z reklamy.

Nie zrozumcie mnie źle. Jestem trenerem i dbam o ciała. To moja praca. Dbam o swoje i inne także. Ale już z kompletnie inną intencją niż kiedyś. Sama przestałam katować siebie, zamiast tego uczę się kochać siebie. Chcę między wszystkimi słowami treningowymi zarażać tym innych. Nie chcę już uzależniać popularności mojego profilu od wyśrubowanych fot, które rzecz jasna zawsze cieszą oko bardziej niż post ze stopami na pierwszym planie, w którym rozluźniam mięśnie dna miednicy i dzielę się wiedzą czemu to takie ważne.
Mój profil od jakiegoś czasu nie rozwija się zatem specjalnie dynamicznie. Ale czuję, że tak jak jest – jest dobrze. Że nie musze mieć mega zasięgów i tysiąca lajków, bo to co publikuję jest teraz zgodne ze mną.

Jestem dumna, że potrafię odmówić markom wielkich, świetnie płatnych projektów ponieważ nie zgadzam się z polityką danej firmy. Jestem zadowolona, że potrafiłam ustalić priorytety zawodowe i że rezygnuję w świadomy sposób z promowania fit puszek, które nijak mają się do kontentu mojego profilu. Dumna, że mogę dziś z czystym sumieniem odmówić rocznego kontraktu z producentem butelkowanej wody, bo przecież nie po to od roku namawiam was do tego, żeby ograniczyć ich kupowanie i korzystać z dzbanków czy butelek filtrowanych lub pić kranówkę.

Nie mówię, że wszystko wychodzi mi idealnie. Że na moim profilu w ogóle nie pojawiają się zdjęcia z sesji, że nigdzie i nigdy nie widać kawałka ciała, że nie współpracuje z markami wcale. Żadna skrajność nie jest dobra. Ale moje aktualne decyzje podejmuję z zgodzie z własnym sumieniem. Nie zgadzam się na to, co mnie uwiera. Także w domu. Kiedy coś mnie gryzie – mówię o tym głośno. Zarówno mężowi, jak i dziecku jak i teściowej czy własnej mamie. Nie owijam w bawełnę. Nazywam rzeczy po imieniu. Kiedy mnie coś boli, mówię, że cierpię. Kiedy jestem zła – nazywam głośno i tą emocję. Także pracując z innymi – w tym z moją asystentką, którą pozdrawiam, bo na pewno przeczyta tego posta. Dzięki temu inni będą wiedzieli, z czym mi nie po drodze. Dzięki temu ja sama coraz wyraźniej widzę, jak żyć.

Moim zdaniem zbyt często godzimy się na rozwiązania i sytuacje, których wcale nie czujemy. Kiwamy głową na głupie docinki naszych współpracowników, wykonujemy pracę, która w żaden sposób nas nie satysfakcjonuje, bądź czasem wręcz szkodzi innym. W towarzystwie nie odzywamy się, choć wcale nie zgadzamy z tym, co próbuje nam imputować druga osoba. Trudno nam walczyć o swoje. A jeszcze trudniej czasem uciąć coś, co jest dla nas toksyczne i zwyczajnie nam szkodzi. Nie stajemy w obronie drugiego człowieka ze strachu wyjścia przed szereg. To wszystko zostawia w nas ślad. Bo kiedy nie wiemy co począć, to warto wiedzieć, że w głębi duszy jest w nas coś, co doskonale wie. Trzeba tylko dać mu szansę dojść do głosu.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *