Piękny poród pełen mocy – to możliwe!
Poród – wiele kobiet już na sam dźwięk tego słowa ma gęsią skórkę. Paraliżujący lęk, strach, niepewność. Zasłyszane historie innych mamusiek są niczym najgorszy koszmar – mrożą krew w żyłach. Też tak myślałam i co ciekawa jeden taki poród nawet przeżyłam. Drugi udało mi się odczarować i był jednym z najpiękniejszych wydarzeń, jaki kobieta może przeżyć. Pełen oddechu, mocy i sprawczości. Chcę się tą historią z wami podzielić.
O czym piszę w tym artykule?
- Zmierzyć się z traumą
- Próba generalna
- Sprzątanie, piłka, ciasto
- Jedziemy na porodówkę!
- Wyoddychałam ten poród
- Mamy to!
- Szczęście ma na imię Lilia
Zmierzyć się z traumą
Mój pierwszy poród 3 lata temu był TRAUMĄ. Tak nazwę rzecz po imieniu. To była kilkunastogodzinna batalia. Tak go zapamiętałam. A ci, którzy mówili, że szybko zapomnę – mylili się. Zapamiętałam każdą chwilę do dziś. Spisałam nawet tą historię, ale nie zachęcam do jej czytania dziewczyn przed porodem. Przeczytajcie tę poniżej!
Po przeżyciu pierwszego porodu w pierwszej reakcji myślałam – chyba nie dam rady mieć więcej dzieci. Potem myślałam o cesarce, potem o prywatnej klinice. O wszystkich zewnętrznych wspomagaczach, które mogłyby pomóc mi poczuć się bezpieczniej. Ale po jakimś czasie, kiedy zaczęłam pracować z tym, co w środku (opowiadałam Wam o tym w podcaście), okazało się, że żadne szpitale, cudowne usługi czy cesarka nie są odpowiedzią. Lęki i strachy nie są namacalnym, fizycznym potworem. Nie są złym lekarzem, niewłaściwym miejscem, nie mieszkają w szpitalu.
Lęki i strachy mieszkają w nas samych i należy pokonać je i oswoić we własnej głowie i w sercu. Nadszedł moment, w którym to zrozumiałam! Zaczęłam pracę nad odczarowaniem tej traumy. Słuchając głosu intuicji, czułam, że może być inaczej, że muszę tylko zmienić sposób myślenia, a strach zamienić na spokój i pewność. To była praca, którą sumiennie wykonywałam miesiącami (całe szczęście, że ciąża trwa 9 miesięcy) i która przyniosła pożądane efekty. Poczułam się gotowa. I gdzieś w głębi siebie miałam ten totalny spokój. Już wiedziałam, że nie potrzebuję Medicover, ani cesarki. Że chcę urodzić naturalnie i wybrałam szpital przy ulicy Madalińskiego. Dodatkowo zainwestowałam jednak w prywatną opiekę położnej, ponieważ chciałam mieć przy sobie przez cały poród osobę, która będzie wiedziała, czego ja chcę, która będzie to szanowała i która mi w tej wybranej drodze pomoże.
Próba generalna
Wszystko zaczęło się w nocy z piątku na sobotę. Termin miałam na środę, ale z powodu cukrzycy ciążowej wiedziałam, że dobrze by akcja zaczęła się naturalnie, bo nikt nie będzie chciał dać więcej czasu. Śmialiśmy się z Andrzejem, że to pewnie nasz ostatni weekend we trójkę z Różą i że zapewnimy jej jakieś super atrakcje. Jednak los chciał inaczej. Od 2 w nocy zaczęły mi się skurcze. Dodam, że z dostępnych „na rynku” naturalnych przyśpieszaczy polecam system 3xS, czyli spacer, schody i seks. Z ogólnych przygotowań dodatkowo korzystałam także z olejku z białej szałwii, który trzy razy dziennie wsmarowywałam w dół brzucha, napar z liści malin.
Już od 36 tygodnia uskuteczniałam masaż krocza, a także picie oleju z wiesiołka. Korzystałam także z akupresury punktów przepływu oksytocyny (tipy od fizjo – pierwsza klasa! Więcej info znajdziecie w trzeciej części kursu: Bezpieczny trening w ciąży). Regularne skurcze rozkręcały się przez 5 godzin. Już nawet podłączyłam sobie TENS i powoli szykowałam do głównej akcji. Przez 5 godzin skurcze przybierały na sile i o 6:30 były już co 10 minut. Wydzwoniłam położną, która jak się okazało była daleko od Warszawy. Więc w te pędy wsiadała do auta i ruszała w trasę. Kiedy już prawie witaliśmy się z gąską… Skurcze jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki skończyły się wraz z wybiciem 7:00 rano. Nasza mała artystka zrobiła sobie próbę generalną i się rozmyśliła. Cóż po właściwie całej nieprzespanej nocy nie czułam się jak królowa życia, ale ten dzień był dla mnie szczególnie aktywny, bo pragnęłam, aby jednak coś z tego „wyszło” 😀
Sprzątanie, piłka, ciasto
Cały dzień przeznaczyłam na zabawę z Różyczką, robienie pysznego obiadu, ciasta. Rodzinny czas pełen ciepła. Wiedziałam, że do uruchomienia procederu i podkręcenia wydzielania oksytocyny – potrzebna jest bliskość. Taką sobie zapewniłam. O 17:00 pojechałam na kontrolne KTG, bo wolałam sprawdzić, czy z malutką wszystko OK. Leżałam i siedziałam tam godzinę, bo zapis był bardzo nierówny. Na końcu usłyszałam od Pani doktor, że chce mnie zostawić w szpitalu i że ten zapis jej się średnio podoba. Nie zgodziłam się, bo wiedziałam i czułam całą sobą, że kiedy akcja się zacznie, chcę być w domu. O 18:30 dojechaliśmy do domu, a o 19:30 skurcze wróciły. Przyciemniłam pokój, włączyłam swoją porodową playlistę, zapaliłam świeczki, odpaliłam swój zestaw do aromaterapii porodowej przygotowany przez specjalistkę. Usiadłam na piłce i zaczęłam swój taniec miednicy, bociani chód oraz co najważniejsze – właściwy oddech. Podłączyłam także TENS na plecy, a woreczek z ciepłymi pestkami wiśni przyłożyłam do brzucha (więcej o tańcu miednicy i oddechu porodowym znajdziecie w kursie). I tak sobie pracowałam przez 2 godzinki. W mega spokoju, opanowaniu, pełnej kontroli sytuacji. W między czasie wpadała Róża, przytulić się i dać buziaczka. Dziecko czuło, że potrzebuję wsparcia. O 22:00 skurcze pojawiały się już regularnie co 5 minut więc zadzwoniłam do położnej, że tym razem to już chyba serio serio!
KURS BEZPIECZNY TRENING W CIĄŻY
Jedziemy na porodówkę
O 22:45 dojechaliśmy do szpitala. Buczałam już sobie w aucie wciąż zachowując spokój ducha i pewność siebie. Była to totalna odmiana, bo jadąc do szpitala podczas pierwszego porodu, zaciskałam się z bólu, krzyczałam w niebogłosy i kompletnie zapominałam oddychać. Pamiętam, że kiedy rodziłam Różę, a pani na izbie robiła wywiad, darłam się jak szalona. Teraz zajęło mi to nie więcej niż 5 minut i jeszcze sobie z panią żartowałam, że znów wpadam, ale teraz już zamierzam tu urodzić. A bolało mnie przecież nie mniej! Miałam jednak TENS i ten swój oddech, który okazał się po prostu zbawieniem! Po podpisaniu papierologii, zabrali mnie na zapis KTG, badanie ginekologiczne i dowiedziałam się – ku mojemu zaskoczeniu, że rozwarcie mam tylko na 2 palce. Znajomy scenariusz… Ale uznałam, że nie dam sobie zepsuć nastroju i nie przestałam wierzyć w dobre zakończenie tej historii.
O 23:45 zaprowadzili mnie na porodówkę. Super sala, przyciemnione światło, delikatna muzyczka, wanna już czekała. Nie pozwolili Andrzejowi wejść, ale po rozmowie z położną nagle okazało się to możliwe. Dzięki Bogu, bo gość wykonał przy tym porodzie jakieś 30% roboty!
Wyoddychałam ten poród
Dominika, z którą rodziłam, zapytała na starcie, o której chciałabym urodzić. Ze śmiechem spojrzałam na zegarek i powiedziałam jej, że o 3:00. Z dwóch centymetrów rozwarcia wydało się to być marzeniem ściętej głowy, ale Dominika odpowiedziała. Dobra! To jedziemy z tym koksem! Gdybym miała określić jednym zdaniem moją receptę na dobry poród, powiedziałabym, że go wyoddychałam. Serio!
Zamiast krzyków – buczenie i niskie tony. Byłam już po cudownym webinarze o głosie kobiety w porodzie prowadzanym przez Basię Ciemięgę i wiedziałam już, jakie jest połączenie taśmami gardło-krocze. Cały czas o tym pamiętałam i wykorzystywałam to w praktyce. Podobnie jak oddech przeponowy uruchamiający przywspółczulny układ nerwowy odpowiedzialny za relaks. No i umówmy się – o prawdziwym relaksie nie mogło być mowy, ale byłam wyciszona i mega skupiona. Wiedziałam, co robić, choć nie będę kłamać – nie byłam cały czas tak super pewna siebie. Momentami czułam się jak w transie. Chciałam rodzić w pozycjach wertykalnych i przybierałam je instynktownie. Najpierw pracowałam na piłce. Andrzej uciskał czworobok Michaelisa i to dawało ogromną ulgę w bólu (musiał się chłopina wszystkiego nauczyć przed porodem). Potem na chwilę położyłam się na boku, a Andrzej uciskał talerze kości biodrowych.
Potem poszłam siku i w tej ciemnej toalecie, siedząc na kiblu poczułam, że najłatwiej mi rozluźnić podwozie. Zostałam tam więc w ciemności opierając się o Andrzeja. Dostałam także czopki rozkurczowe, bo choć skurcze były piękne, szyjka była twarda i średnio chciała współpracować. Jednak po toalecie coś ruszyło i mieliśmy 3-4 palce. Była 24:45. Pamiętam, że pomyślałam, że najwcześniej urodzę za kilka godzin. Byłam już mega zmęczona, bo to druga noc bez snu. Dominika naszykowała mi wannę i tam w kolejnych pozycjach wertykalnych pracowałam po swojemu. Skurcze przybrały na sile, a ja myślałam o tym, żeby podczas skurczu oddychać, dotleniać dziecko i otwierać się. Andrzej robił swoje w każdym skurczu! Żałuję, że nie mam zdjęcia jego pozycji jak siedziałam w tej wannie, a on o mało nie zemdlał od próby dosięgnięcia do mnie. Nie poddał się, dzielnie dawał wody w przerwach i pocieszał.
O 2:00 mieliśmy 7 centymetrów. Usłyszałam, że mam specyficzną budowę szyjki i jest skierowana w kierunku kości krzyżowej, dość zwarta. Ale nagle coś się stało. Położna wyszła, a mi się zrobiło słabo. Zwymiotowałam i odeszły mi wody i nagle po prostu w sekundę zaczęły mi się skurcze parte. Była 2:20. Ledwo zdążyłam wyjść z wanny (nie mogłam zostać i rodzić do wody, bo mój obiad pływał w środku).
Mamy to!
Po wyjściu kucnęłam i nie dałam rady już nawet się ubrać. W tej kucznej pozycji zaczęła się druga faza porodu ze skurczami partymi. Dominika poprosiła, abym przeszła na łóżko i przybrała pozycję jaką chcę. I tak jak dziki ssak rodziłam swoją córkę w klęku podpartym – nago. Wszystko potoczyło się już ekspresem. Zdążyłam się nawet sztachnąć Entonoxem. Andrzej przypominał do końca o oddechu, a ja jak mantrę powtarzałam sobie – ODPUŚĆ! OTWÓRZ! Chwilę później słyszę: – Mamy już 1/3 główki. Kasia, chcę ochronić twoje krocze, musimy zacząć współpracować. Pamiętam, że pomyślałam: – Jak to? Chwilę temu nie miałam nawet pełnego rozwarcia!
Po kolejnych minutach, Dominika pomogła z kroczem. Ja sama nie chciałam „pęknąć”. Udało się zrobić mini nacięcie. 3 minuty później o 2:45 Lilia była już na świecie. Przekręciłam się na plecy i chyba popłakałam. Dostała 10 punktów, a ja mogłam cieszyć się jej ciepłym ciałkiem (niedotlenioną Różyczkę natychmiast mi zabrali). Naga – trochę jak człowiek pierwotny z malutkim człowiekiem u boku – poczułam siłę, moc i sprawczość. Poczułam, że miałam kontrolę nad tym porodem. Że wykonałam w pełni świadomą pracę i na tej kameralnej sali i przez całą ciążę. Poczułam się z siebie dumna! Przez dwie godziny leżałyśmy razem, w międzyczasie po odtętnieniu Andrzej przeciął pępowinę, została pobrana krew pępowinowa do PBKM, urodziłam łożysko, a Dominika zszyła mi krocze. Poszła uzupełniać papierologię, a my cieszyliśmy się tą magiczną chwilą.
Szczęście ma na imię Lilia
Nasza córeczka Lilia miała 2955g. Ale nie sugerujcie się jej wagą. To silna dziewczyna, która wykonała kawał wspaniałej roboty! Ja patrząc na nią i mojego dzielnego męża, nie mogłam uwierzyć, że znów dokonał się prawdziwy cud. Poczułam zalewającą mnie wdzięczność i pomodliłam się dziękując naszym babciom. Wiedziałam, że były z nami (moja babcia odeszła tuż przed porodem Róży, Andrzeja zmarła chwilę przed narodzinami Lilii). Dziewczyny miały swoich prywatnych aniołów stróżów. A ich miłość została z nami.
Poród może być piękny. Może być magiczny i pełen świadomej mocy (nawet pomimo bólu). Nie zawsze mamy pełną kontrolę nad biegiem wydarzeń, ale zawsze warto wierzyć! Warto wierzyć!
A już teraz UWAGA! JESTEŚ W CIĄŻY? ZARAZ RODZISZ? JESTEŚ ŚWIEŻO UPIECZONĄ MAMĄ?
Zobacz nad czym pracuję. Być może któryś z tych projektów i wydarzeń będzie czymś dla ciebie:
Przeczytałam i się wzruszyłam. Chciałabym tak urodzić jeśli będzie mi dane być w drugiej ciąży…ale nie wiem czy to możliwe… moja córkę urodziłam ostatecznie przez cc, ponieważ wywoływanie porodu w 36 tv że względu na cukrzycę typu 1 i bialkomocz i ciśnienie nic nie dało, tzn może gdyby to trwało dłużej to by coś było bo rozwarcie było już ba 5 cm, Ale lekarz zaproponował cc, a ja po prostu zaufalam mądrzejszym w tym temacie. Teraz drugi poród sama nie wiem czy podołałabym naturalnie….ale czytając Twój opis myślę że z odpowiednim przygotowaniem mogłoby się udać….o ile znów nie byłoby problemów zdrowotnych i konieczności zakończenia ciąży 4 tyg o jednak poród który się rozpoczyna samoistnie to podobno co innego niż ten wywołany sztuczną oksytocyną…
Kasiu, bardzo się cieszę, że odczarowałas traumę! Bardzo Ci kibicowałam. W obu ciążach byłyśmy w podobnym momencie i teraz po przeczytaniu ryczę jak bóbr, bo moje emocje też wracają ❤️ za mną 2 dobre porody na Madalińskiego 🙂 całuję i ściskam!
Cudownie się to czyta mój pierwszy poród tez był piękny pomimo tego wszystkiego (24godZiny od odejścia wód ) młody 4255kg czułam ze jestem swidoma ze muszę słuchać położnej itd facet był przy mmie non stop prawie gdyby nie on to bym poległa . Wspierajmy się i nie róbmy dramy bo takie chwile potrafią być piękne
Piękne…pełne energii..spokoju i siły.dziekuje.
Piękny tekst!
Kasiu, bardzo się cieszę, że się tak pięknie udało! Życzę mnóstwa dobra całej Waszej rodzince. Podziwiam Twoje zaangażowanie w „rozgryzienie” porodu.